Po miesiącu wróciliśmy w Bieszczady. Znów w to samo miejsce – czyli do wypróbowanej kwatery w Lutowiskach. Mam wrażenie, że wschodnia część tych gór, od Ustrzyk Dolnych do Ustrzyk Górnych, jest jakby mniej skomercjalizowana niż okolice Wetliny i Cisnej. Luźniej tu i spokojniej. W drugim tygodniu lutego pogoda była może mniej sprzyjająca niż na początku stycznia, ale za to na brak śniegu nie mogliśmy narzekać. Imponujące zaspy miejscami miały po 2-3 metry. Takiej zimy na nizinach nie uświadczysz.

Początek trafił się wyjątkowo wietrzny. Nie dało się wyjść w góry, pozostawały spacery w dolinach. Gdy jednak warunki się poprawiły, trzeciego dnia wybraliśmy się na nową wieżę widokową na Jeleniowatym. W Bieszczadach nie ma wielu obiektów tego typu. A ten jest naprawdę imponujący. Wieża ma ponad 30 metrów wysokości. Wchodząc na górę można się nieźle zmęczyć, ale trud się opłaca. Szlak z Mucznego na Jeleniowaty jest idealny na zimę – krótki z efektownym zakończeniem.

Czwarty dzień z mżawką i lekką odwilżą był okazją do wycieczki samochodowej. Taki dzień zawsze musi się trafić. Skłania do odwiedzenia miejsc, na które w innych okolicznościach trochę szkoda czasu. W naszym przypadku była to stacja kolejki wąskotorowej w Majdanie koło Cisnej i ruiny zamku Sobień niedaleko Leska.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Kolejnego dnia szlak nas zawiódł na Połoninę Caryńską. Mgła jak mleko, widoki zerowe, a wiatr ponad granicą lasu taki, że można się było poczuć jak Małysz w czasie skoku. Zrobiliśmy szybkie zdjecie przy słupku na skrzyżowaniu szlaków na górze i zarządziliśmy szybki odwrót. Po drodze jeszcze wypatrzyliśmy lisa. Biedak w oszronionym futrze nie mógł się zdecydować, z której strony nas ominąć. W końcu okrążył nas szerokim łukiem, po czym wskoczył na ścieżkę i niczym wytrawny turysta lekko zbiegł w dół.

Następnie zmieniliśmy kierunek na północno-zachodni i pojechaliśmy w okolice jeziora Solińskiego, na Korbanię. Na szczycie stoi wieża widokowa, nie tak okazała jak na Jeleniowatym, ale zawsze coś. Niestety niedługo po naszym wyjeździe została czasowo zamknięta. Podobno ktoś się przekonał o tym, że jest nie do końca bezpieczna.

Ostatni dzień skutecznie rozpędził uczucie niedosytu. Od rana pogoda bajeczna, zero wiatru, lekki mróz i słońce. Wybór padł na Połoninę Wetlińską. Wyruszyliśmy odpowiednio późno, by nie czekac długo na górze na zachód słońca. A zachód był kolorowy i spektakularny. Schodząc po zmierzchu nawet nie potrzebowaliśmy latarek – światło księżycowej latarni okazało się wystarczające. Na koniec chciałam jeszcze zrobić zdjecie torów gwiazd nad Tarnicą, ale było tak zimno, że wytrzymałam zalewdie kilkanaście minut. Będzie do powtórki.

W dzieciństwie i mając lat …naście jeździłam w Bieszczady latem. W czasach studenckich nastawiłam się na wiosnę i jesień. Góry z roku na rok robiły się coraz bardziej zadeptane. Teraz przyjeżdżamy tu zimą. Pogoda robi swoje, odfiltrowuje część turystów, a jeszcze o tej porze roku wschody i zachody słońca są najpiękniejsze i najbardziej “przystępne”.

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak