Polskę wtrącono w Unię Europejską jak w asfalt, który właśnie zastygł. I patrzcie tylko: ledwie zastygł, natychmiast ruszył walec. Cóż za koincydencja. Ruszył walec konieczności i wciąż nabiera rozpędu.

        Albo inaczej zaczniemy. Od poezji. “Jacek lunatyk” (Krzysztof Roguski, fragment). “W środku nocy, po omacku, wstaje, zakłada ubranie. Dokąd idziesz, drogi Jacku, to nie pora na wstawanie! Wtem się Jacek potyka o nogę… nagle: trach! A on: ach!… – upadł na podłogę. Wstaje, nogi same kroczą, oczu nie otwiera…” – i tak dalej, i tak dalej. A teraz do sedna.

WALEC KONIECZNOŚCI

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Gdy byłem młodszy o jakieś trzydzieści, trzydzieści pięć kilogramów, sam siebie przekonywałem, że naród polski uparł się, nie wiedzieć czemu, porzucić pielgrzymki przebłagalne na Jasną Górę, czy do Gietrzwałdu, czy tam gdzie tam nasz naród pielgrzymował wówczas powszechnie, zamieniając wspomniane pielgrzymki na bezsensowne szwędanie się, w te i we w te, wzdłuż niebezpiecznych acz rodzimych urwisk skalnych (materialnie ubożsi) lub wietrzejących klifów hen, nad światowymi oceanami (ci bogatsi). Parę dobrych lat później wydawało mi się, że to nie tyle urwiska były, czy tam klify, i nie spacery krajoznawcze, tylko bieg jednych i drugich wzdłuż ostrza – tego samego ostrza, tego samego noża – który sami sobie i sobie samym zdecydowaliśmy się przyłożyć do narodowych gardeł. Dziś sądzę, że naród mój nieszczęsny wtrącono po kolana w asfalt, gdzie brodził, póki mógł, leząc zarazem gdzie nie powinien, to jest głębiej i głębiej w smołę, a teraz smoła zastygła i ledwie niektóre głowy polskie wystają ponad powierzchnię czarnej rzeczywistości. Walec konieczności zaś ruszył i teraz nabiera rozpędu. Po nas?

        To samo krócej choć równie metaforycznie: naród polski nie działa, a zza drążków walca, czy tam za jego sterami, odwieczni przyjaciele narodu polskiego wymieniają poglądy na Europę. To jest car Putin z kanclerzem Scholzem. Ale o nich później, tu wracamy do Jacka i optymizmu. Czy tam pesymizmu. Zatem: “Jacku, Jacku, ty łasuchu, czemu klepiesz się po brzuchu?” – pytamy. “Bo lubię” – odpowiada głos Jacka. “Lubię i co mi zrobicie?”.

WIEMY JAK

        To ja powiedziałem, a to powiedział wicepremier Jacek Sasin, gość od “aktywów państwowych” (cokolwiek miałoby to znaczyć): “Wiemy jak gospodarować”. Czy jakoś podobnie powiedział. Kończąc rozmowę z Polskim Radiem. I żeby mi nie było to, tamto: nie jest to optymizm nadmierny, gdzieżby. W żadnym razie. To – słuchajcie, słuchajcie: “optymizm oparty na faktach”.

        W takim razie poprawmy nie zwlekając: optymizm oparty na faktach nie jest tym samym, co optymizm oparty na Jacku Sasinie. Proszę zapamiętać. Dlaczego warto? Albowiem “optymizm oparty na…” – tu dowolne nazwisko, dowolnego nadwiślańskiego tak zwanego polityka, niezależnie od przynależności czy preferencji partyjnych – to zawsze będzie pesymizm. Przynajmniej dopóki wzmiankowani nie dorosną. “Bo lubię”, czy coś w tym rodzaju, niechby i był to “optymizm oparty na faktach” i co takiemu zrobić? Czekać, aż potknie się o nogę i trach? A dobra zmiana: ach? I wtedy co takiej, takim, zrobić?

        Inne pytanie: co zrobić z Piechą Bolesławem? Były minister zdrowia, lekarz i ekonomista zdrowotny, powiada, że: “Czuje się bezpiecznie”. W kontekście konfliktu Rosji z Ukrainą. Aż kamień z serca spada. Kto huku nie słyszał, ten kiep. Ja usłyszałem. Proszę? Czy spadając z serca, huk nie huk, aby śródstopia kamień ów nam nie połamał? A co tam śródstopia, biegniemy na SOR, gdzie ledwie po osiemnastogodzinnym pobycie: myk, i śródstopia nasze kochane zostaną uratowane (rym zamierzony; nota bene pospólstwo nadwiślańskie nazywa rzecz po imieniu: SOnR czyli Szpitalny Oddział niekoniecznie Ratunkowy). Więc śródstopia uratowane, a my biegniemy dalej i szybciej.

ROZSZALEŃSTWO

        Co tam śródstopia, powtarzam, co tam gipsy. Nowoczesność i postęp nie mają w zwyczaju czekać na spóźnialskich. Mało tego, nawet gdy ci zdążą uchwycić nowoczesność za ogon, czy tam za klamkę, jędza trzyma na podorędziu parę sposobów, by ogon zachować, czy tam klamkę, a z rąk spóźnialskich i tak wyrwać się skutecznie. Jak wygląda pogoń i łapanie postępu, nie wiem. Mówią, że postęp ma kły nie ogon, a poza tym próby jego chwytania kończą się nieprzyjemnymi bardzo eksplozjami. I że nie są to fajerwerki.

        Tyle o lekarzu Piesze. Z kolei słów parę na temat aktora Grabowskiego (Teatr Słowackiego, Kraków), znanego między innymi jako miś Tuliś (“Toy story”) oraz bubek Gdak (“Kurczak Mały”), a poza obszarem dubbingu jako bynajmniej nie kiepski lecz znakomity Kiepski. Pan Kiepski.

        Fredek swój chłop, to znaczy Andrzej, człowiek wielu talentów w życiu realnym, mimo podeszłego wieku (rocznik 1952) aktor teatralny, telewizyjny i filmowy, artysta kabaretowy, piosenkarz, scenarzysta i reżyser, były członek honorowego komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego przed przyspieszonymi wyborami prezydenckimi 2010 roku (oraz przed wyborami prezydenckimi w roku 2015), pamiętany z jesiennej, partyjnej konwencji wyborczej Platformy Obywatelskiej przed wyborami samorządowymi z roku 2014.

        Przyczyną niezwyczajnego rozszaleństwa naszego niebohatera było rozpoczęcie procedury odwoławczej Krzysztofa “Tak umiera sztuka” Głuchowskiego z funkcji dyrektora Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Zarząd województwa małopolskiego postanowił o tym z powodu wyników kontroli przeprowadzonej w teatrze w ubiegłym roku.

NADSPOKOJNOŚĆ

        To oficjalnie, bo w rzeczywistości każdy wie, że chodzi o uderzenie w odpowiedzialnego za skandaliczną w rzeczy samej realizację “Dziadów” w reżyserii Mai Kleczewskiej oraz udostępnienie sceny recitalom Marii Peszek, występującej w roli piosenkarki.

        Grabowskiego, wieloletniego członka zespołu wspomnianego teatru, zespół “wysunął z ramienia na czoło”, a ten stanął na czele protestu, wykrzykując to i owo (wykrzykując tylko symbolicznie, boć Grabowski to człowiek niezwyczajnie nadspokojny) o bezzasadności zarzutów, wulgaryzacji władzy, przyczynach ataku na dyrektora “poza artystycznych i światopoglądowych”. To żadna “wulgaryzacja sceny”, powiada dalej Grabowski o “Dziadach” Kleczewskiej, to “układ polityczny” oraz “wulgaryzacja władzy”. I wyjaśnia: “Ja też wielu rzeczy z obecnych trendów w teatrze czy muzyce nie rozumiem, ale je szanuję (…). Pewnych komentarzy otaczającej nas rzeczywistości nie da się uniknąć”.

        Na koniec Grabowski rzecze: “Mam nadzieję, że kiedyś nasz naród się opamięta”. Przyznam, że mam tak samo. To znaczy mam tę samą nadzieję. Stąd odpowiem panu Grabowskiemu jego słowami: “Jak ktoś mnie traktuje jak idiotę, który będzie opowiadał bajki byle tylko mówić, to się denerwuję i potrafię być niezbyt miły”. O, to, to.

        Tyle o lekarzu Piesze i aktorze Grabowskim. Z kolei polityk i poseł Patryk Jaki (magister politologii, absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego, doktoryzowany na Wydziale Bezpieczeństwa Narodowego Akademii Sztuki Wojennej, wykładowca Wyższej Szkoły Kryminologii oraz Uniwersytetu Opolskiego w pracowni polityki bezpieczeństwa) wskazał ostatnio bezceremonialnie na “zdradę prezydenta Dudy”.

WYROJENIA

        W tym wypadku (nie w wypadku prezydenta lecz posła), mój lokalizator GPS wskazuje aktualnie Solidarną Polskę, niemniej zaglądając do historii pomiarów, znalazłem Prawo i Sprawiedliwość, a nawet pewien incydent przyjazny Platformie Obywatelskiej. Człowiek wszędzie zdolny jest miejsce znaleźć. Czy tam swoje miejsce. Zwłaszcza człowiek zdolny do znajdywania dla siebie rozmaitych miejsc.

        Idźmy dalej. Pierwszego – lekarza Piechę – rolujemy starannie, wszelako traktując tylko odrobinę poważniej niż zwykliśmy taktować wykładzinę podłogową. Zrolowanego odnosimy gdzieś tam, do jakieś pakamery na zapleczu, tak jak przed remontem postępuje każdy rozumny człowiek. Drugiemu – aktorowi Grabowskiemu – wręczamy bilet do kina, w którym dotąd nie był, na film, jakiego dotąd nie widział. Natomiast w kontekście trzeciego z wymienionych, pytamy grzecznie, acz nie zwracając uwagi zbytniej na formę czy tam inne technikalia (pytanie albowiem retoryczne będzie): ile wiarygodności zostało dziś w Patryku Jakim, skoro ślepy dostrzeże, iż pan prezydent nasz, czy tam prezydent, nasz pan, nie od dziś a by tak rzec wręcz od wieków, zachowuje się – tu muszę zapytać czy mogę, dziękuję bardzo – skoro prezydent Duda Andrzej od dawna zachowuje się w sposób uzasadniający przekonanie, że coś w kształcie zdrady wyroiło się weń jeszcze podczas pełnienia obowiązków za czasów pierwszej kadencji, niedługo po pierwszym wyborze?

        Co zaznaczam, ponieważ powtarzanie sformułowania we wskazanych okolicznościach tak zwanej przyrody prędzej Jakiego kompromituje niż wskazuje na ewoluujące we właściwą stronę walory męża stanu. No raczej.

WZGÓRZA MANDŻURII

        Wracając na moment do Jacka Sasina: cóż z tego, że polski KGHM na każdym podwórku reaktory amerykańskie nam postawi, jak z każdego zaraz wyskoczy Jacek Sasin? Właściwy człowiek wyglądający z właściwego miejsca, chciałoby się zakpić, ale na takie akurat żarty to miejsce nie wydaje mi się właściwe. Rzeczywiście i owszem, co robił tam Jacek Sasin, ktoś może zapytać. Tam, to jest w sercach reaktorów, pomiędzy promieniotwórczymi atomami. Po mojemu, kręcił się. Dajmy na to: doświadczenie wolnego elektronu zdobywał. Musiał? Nie chciał, za to służba chciała jego, więc mu się dostało? Zaprawdę powiadam nam: silnik Rolls Royce’a trudno zepsuć, ale zepsuć reaktor, którego jeszcze nie ma, to jak siłą woli zepsuć łyżkę, nie będąc Uri Gellerem. I nie oszukując. Proszę mi powiedzieć, czy Jacek i to potrafi?

        Na koniec odpowiedź na pytanie, co dalej z Ukrainą. Otóż chcącemu nie dzieje się krzywda, zatem kto wie? Kto wie w tym znaczeniu, że być może oglądałbym z satysfakcją czarne worki ze szczątkami napastników, wywożone do Rosji “nazad”, czy też groby rosyjskich najeźdźców na udręczonej ziemi ukraińskiej. Delektując przy tym słuch “Sopkami Mandżurii”. Dla koniecznego wyjaśnienia: “sopki” to wzgórza, a “Wzgórza Mandżurii” to nie tylko słynny walc, to również określenie znaczące dla rosyjskiej kultury z czasów przed-, oraz pokomunistycznych. Ale o tym to już opowiemy sobie przy innej okazji.

Niewykluczone więc, że oglądałbym owe worki czy tam groby, z satysfakcją, niemniej rozumiem, jak wiele przy tej okazji popłynęłoby krwi Ukraińców. Tak, ta świadomość mnie powstrzymuje.

***

        Dlatego “spoglądam” na granicę ukraińsko-rosyjską codziennie, ostatnio po wielokroć dziennie, i powiem tyle: z wielką przyjemnością zagwarantowałbym Rosji integralność terytorialną, uwaga: wraz z Donieckiem i Łubiańskiem – w zamian za dobrowolne ogołocenie magazynów i wystrzelenie rosyjskiej broni atomowej na Księżyc. Czy tam w kierunku Słońca. Po czym złamałbym przyrzeczenie, jak złamano przyrzeczenie złożone Ukrainie. Zasada wzajemności first. Potem niech Rosję destabilizuje kto chce i kto chce niech sobie Rosję bierze. Choćby Chiny. Cztery wieki kremlowskiego jątrzenia i knucia to nadto i dla przyzwoitości, i dla rozumu. I nawet dla ludzkości będzie tego dość.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl