Udało nam się w ostatniej chwili! Odbyliśmy dwugodzinny spływ kanadyjskim canoe po królowej polskich rzek, czyli Wiśle, dzień przed awarią warszawskiej oczyszczalni ścieków “Czajka”. Jeszcze po drodze mąż pokazywał mi, w którym to miejscu wypływały nieczystości w zeszłym roku, podczas poprzedniej awarii.

Ruszyliśmy z plaży na Saskiej Kępie, niedaleko Mostu Łazienkowskiego. Na początku czuliśmy się jak na jeziorze – Wisła gładka jak stół, płynęła sobie powoli. Nawet bez problemu dało się zawracać, żeby zrobić zdjęcia. Był stadion na prawym brzegu, różne rodzaje środków transortu publicznego sunące po kolejnych mostach, statki wycieczkowe, barki poprzerabiane na restauracje, pchające się na siebie kamieniczki na Starym Mieście i wznosząca się nad nimi katedra św. Jana Chrzciciela, mój ulubiony zielony Most Gdański z kręconymi schodami, za którym na horyzoncie pojawiła się elektrociepłownia Żerań. I wtedy Wisła zaczęła nas zaskakiwać. Zrobiło się jakby bardziej dziko, mewy i rybitwy krążyły nad wodą, a na coraz częściej wystających kamieniach przysiadały kormorany i czaple. W jednym miejscu poczuliśmy się jak na jakiejś górskiej rzece, gdy nurt przyspieszył i zaczęliśmy podskakiwać na falach. Za Kanałem Żerańskim znów zrobiło się leniwie, i tak już pozostało do mety – na Przystani Młociny.

O nastepnym takim wypadzie można na razie tylko pomarzyć!

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Katarzyna Nowosielska-Augustyniak