Siedziała przy oknie i gapiła się na drzewa. Tym razem były nieruchome. Po zimowej nocnej śnieżycy, wszystko jakby zamarło. Ptaki, które już kilka dni temu radośnie baraszkowały w gałęziach ciesząc się z niechybnie nadchodzącej wiosny, ponownie pochowały się  w gąszczu gałęzi za kurtyną zimowego krajobrazu. Blisko do wiosny, a krajobraz zimowy, jak z bajki. Istny zimowa kraina czarów (winter wonderland). Jeszcze jedna szklanka kawy, jeszcze jeden dzień czekania. Choć wie, że już nie ma szans na żadne przeprosiny.

        Za lata ignorowania, poniżania, w nieskończoność ciągnących się cichych dni. Te ciche dni to były lata całe. Niby masz kogoś, kto powinien być bliski, ale ten ktoś traktuje cię jak powietrze. Tak bardzo potrzebne i niezbędne, ale niezauważalne i niewidoczne. Na początku próbowała. Próbowała rozmawiać o tym co czuje, o swoich marzeniach. Ale poza zdawkowymi i ironicznymi pytajnikami nie doczekała żadnej odpowiedzi. To tak powinna żyć? Bez uczuć, bez emocji, bez radości, to i bez smutku? Trudne to było, ale w końcu wdrożyła się w koleiny codziennych zdarzeń bez emocji, bez smutku, ale i bez radości. Z czasem jakiekolwiek emocje zostały pogrzebane – po prostu w tym związku się tego nie praktykowało.

        Więc spróbowała o polityce, też nic. No może nie nic, ale wszystkie jej poglądy były marne, i nie dorastały do stóp dręczyciela, A jakie były jego poglądy? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że wiedział lepiej, i jej wiedza historyczna i aktualna były do zanegowania. Z czasem przekonała się, że nie miało to zupełnie żadnego znaczenia co sądzi, bo to i tak było źle, niedouczone i na opak. Ale tego co było douczone, dobre, nie na opak nigdy się nie dowiedziała. Spróbowała z nowym wątkiem: książki. Ponowna porażka. Dowiedziała się, że czyta niedobre książki, zapamiętuje złe fragmenty, i tak w ogóle to tylko traci jego czas próbując go wciągnąć w rozmowę, bo on miał takie istotne sprawy na głowie jak oglądanie następnego epizodu jakiegoś głupawego serialu.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Ona ani telewizji, a tym bardziej seriali nie oglądała wcale. Za to jej małżonek mógł spędzić cały weekend przed telewizorem. Pewnie i on czekał, aż ona się przełamie i wciągnie w telewizyjną fabułę intryg i manipulacji. On czekał nadaremnie, a ona też.

        Czekała nadaremnie, żeby jej samotność w małżeństwie przeistoczyła się cudownie w płaszczyznę wspólnych spraw. Ale te wspólne sprawy się nie pojawiały. Pojawiły się za to dodatkowe. Ona prawie abstynentka, nigdy nie potrafiła znaleźć radości w śpiewnych biesiadach sowicie zakrapianych alkoholem. Próbowała. Po trzech godzinach pijackich bełkotów pojechała do domu pod pretekstem bólu głowy. Wróciła po następnych trzech, żeby odebrać pijanego jak bela męża. Za to jej mąż bawił się świetnie.  Szczególnie, gdy przy biesiadnym stole zasiadły matrony, w wieku jego matki, na równi walące wódę z chłopami. W czasie gdy on śpiewał wszystkie rybki mają pipki do wtóru z wypudrowaną pudernicą, ona czytała kolejną książkę. Jak długo to trwało? Zdecydowanie za długo.

        I jedno i drugie czekało ma cud zmiany tego drugiego. Nie doczekali. Pan zmarł na rozległy zawał serca w czasie jednej biesiady. A ona? Już popadła w taką rutynę samotności, że nawet jak ktoś chce z nią porozmawiać to się nie daje wciągnąć. Więc patrzy w okno i dalej czeka. Na cud, który się nie zdarzy.

MichalinkaToronto@gmail.com                        Toronto, 4 marca, 2023