Zacznijmy od tego, że kulinarne wpadki zdarzają się każdemu. A ten, kto twierdzi, że jemu nie, zapewne łże, co jeszcze nie jest tak złe, jak ten, który zaprzecza prawdzie stosując metodę wyparcia z pamięci jako mechanizmu przetrwania. No bo jak można dopuścić do wpadki kulinarnej w Wigilię? A jednak można.

U mojej babci zaczynało się wieczerzę wigilijną od sałatki śledziowej, czyli jarzynowej z drobniutko pokrojonym śledziem w oleju. Nikt za tą sałatką specjalnie nie przepadał. Szczególnie nie podchodziła ona dzieciom. Ale było to pierwsze danie zaraz po modlitwie i łamaniu się święconym opłatkiem, więc wszyscy byli głodni bo wyposzczeni przez cały dzień o chlebie i wodzie. Jedli i chwalili. Chwalili, bo tak nas mama nauczyła, z grzeczności, nawet jak nie smakuje. Otóż pewnego roku, babcia tuż, tuż przed wystawieniem potraw na stół (bo zwyczajowo od stołu się nie powinno wstawać) skosztowała i zdecydowała, że sałatka śledziowa wymaga dosolenia. Babcia w tym samym czasie przyprawiała kutię. Po dzieleniu się opłatkiem zabraliśmy się do sałatki śledziowej. Dzieciom tego roku ona nadzwyczaj smakowała. Innym mniej, ale nie dali po sobie poznać, aż do czasu kiedy babcia spróbowała. Okazało się, że doprawiając na ostatnią chwilę sypnęła do śledzi cukru zamiast do kutii. I sałatka śledziowo wyszła na słodko – dlatego dzieciom tak smakowała. Za to kutia wyszła na słono, bo cały dla niej przeznaczony cukier wylądował w sałatce śledziowej. I tak to akurat ta sałatka śledziowa przeszła do historii opowiadań rodzinnych o wigiliach. Nie te wszystkie znojnie przygotowywane wigilie, ale akurat ta.

Ja już z Kanady mam swoją własną przedwigilijną opowieść, jak to mroziłam po raz pierwszy pierogi. Ale zanim je zamroziłam, to wydawało mi się, że trzeba je najpierw wysuszyć. Jak już je tak dobrze podsuszyłam przez kilka dni, to i zamroziłam. Wyglądały nieźle. Na całe szczęście przed podaniem spróbowałam jednego. Okazało się, że w czasie suszenia farsz się podpsuł. Tamtego roku była wigilia bez pierogów. A lekcja była prosta, mrozimy zaraz, albo zostawiamy to dla profesjonalistek od pierogów. Nie można  być dobrym we wszystkim, nawet jeśli się jest super kobietą.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

A jak już przy pierogach jesteśmy, to moja bardzo dobra koleżanka też miała z nimi wpadkę, bo zaczęła je ugotować wrzucając do zimnej wody. Zanim się ugotowały, to zrobiła się z nich taka szarobura ciapa. Ale tego i tak nic i nikt nie przebije, bo inna moja bardzo dobrze urodzona koleżanka dostała od teściowej ze wsi całego zająca (na całe szczęście już nieżywego) z przykazaniem, aby zrobiła z niego pasztet na Boże Narodzenie. Co się ta biedna namozoliła, żeby tego zająca oskubać z sierści. Poradziłam jej, żeby kogoś  wzięła, kto wie jak to się robi. I tak zrobiła. A tak na wszelki wypadek została jaroszem –  teraz się mówi na takich wegeterianin. Teściowa pasztet z zająca i tak skrytykowała, ale małżeństwo mojej koleżanki zostało ocalone.

A wszystkie te opowieści zmierzają do jednego, że Wigilia to ważna dla nas wieczerza, ale przede wszystkim wieczerza religijna, duchowa i rodzinna. Potrawy są istotne ale drugorzędne. Rodzinnie przygotowujemy się na narodziny Dzieciątka Jezus w Świętej Rodzinie. Także w naszej Świętej Rodzinie.

MichalinkaToronto@gmail.com

 Toronto, 18 grudnia, 2020

Dziękując Bogu za dary i wyzwania mijającego roku, życzę wszystkim powrotu do normalnej Wigilii. W zeszłym roku uczestniczyłam w 9-ciu Opłatkach i Christmas Party. Te polskie z dzieleniem się opłatkiem, wszystkie ze znakomitym jadłem i śpiewaniem kolęd. Tak jakbym chciała nacieszyć się na zapas? Wszystkim wiernym czytelnikom Gońca i Michalinki życzę, i wierzę w to, że w 2021 będziemy mogli uczestniczyć w spotkaniach opłatkowych nie tylko w gronie rodzinnym.