Wprawdzie cenzury w Polsce już “nie ma”, podobnie jak Wojskowych Sużb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej, ale ta oficjalna nieobecność jest tylko wyższą, bo zakonspirowaną formą obecności. Przybiera ona charakter znanej  z czasów stalinowskich tzw. “świadomej dyscypliny”.

        Cenzury nie ma, żaden cenzor nikomu nic nie skreśla, chyba, że Zuckerbergi na Facebooku, czy Youtubie, ale i tak wszyscy skądś wiedzą, o czym wolno pisać czy mówić, a o czym nie.

        Możemy się o tym przekonać właśnie teraz, kiedy Kanadę przemierza Konwój Wolności, przed którym premier Trudeau z pomocą bezpieczniaków schował sie w mysią dziurę, gdzie pewnie poprawia sobie brwi.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Chociaż Ottawa przeżywa prawdziwy najazd  obywateli domagajacych się likwidacji segregacji sanitarnej, chociaż  zjechało tam z całego kraju kilkadziesiąt tysięcy wielkich ciężarówek, chociaż – co mogłem obserwować na nagraniu bodajże z Manitoby – że przy każdym skrzyżowaniu głównej drogi, którą podążają oflagowane ciężarówki, z drogami bocznymi, stoją grupy obywateli, powiewające kanadyjskimi flagami i wiwatujące na cześć uczestników Konwoju  – to w polskich niezależnych mediach głównego nurtu nie ma na ten temat ani słowa. Tylko rządowa telewizja raz przekazała o tym Konwoju wiadomość, ale pewnie dlatego, że w PiS pojawiły się rozbieżności co do segregacji sanitarnej. Inne media, z TVN na czele, nabrały wody w usta, jakby ktoś wydał im taki rozkaz, ale chyba nikt im niczego nie rozkazywał. W takim razie mamy do czynienia ze świadomą dyscypliną, nakazującą zaniechania rozmów o sznurze w domu wisielca.

        Bo rzeczywiście mamy w Polsce sytuację delikatną. Pod pretekstem “piątej fali” epidemii, w ramach której zatwierdzona została nowa mutacja koronawirusa zwana “Omikronem”, nasi Umiłowani Przywódcy kombinują, jakby tu wykorzystać tę sposobność do wzięcia obywateli za mordę i odpowiedniego wytresowania. Za pierwszym podejściem była to tzw. “ustawa Hoca”, od nazwiska Wiece Czcigodnego posła PiS, który ją wykombinował. Na jej podstawie miały zostać powszechnie wprowadzone certyfikaty, które mogliby sprawdzać pracodawcy. Finezja tego pomysłu polegała na tym, by pracownicy kierowali swą klasową nienawiść przeciwko pracodawcom, a nie rządowi “dobrej zmiany” i w ogóle – Umiłowanym Przywódcom – którzy wiadomo; od ust by sobie odjęli, żeby przychylić nam nieba. Jednak na odgłos pomruków niezadowolenia, anonimowy dobroczyńca ludzkości “ustawę Hoca” wycofał, ale tylko po to, by jej miejsca zajęła następna, znana jako “lex konfident”. Wszyscy obywatele mają się testować, może nie tak często, jak Najjaśniejszy Pan zmieniał koszule (uczeń jeszybotu w Galicji pytał mełameda, jak często zmienia koszulę miejscowy bankier Brodzki.

        – Ooo, on to pewnie nawet raz na tydzień – powiada mełamed.

        – No a Rotszyld? – Rotszyld to pewnie codziennie.

        – A Najjaśniejszy Pan? – dopytuje uczeń.

        – A Najjaśniejszy Pan to wkłada koszulę i zdejmuje, wkłada – i zdejmuje.), niemniej jednak. Jak obliczył pan dr Mentzen z Konfederacji, ta zabawa kosztowałaby podatników ponad 50 mld złotych rocznie, ale najgorszy jest pomysł, by w przypadku, gdy jakiś pracownik się zarazi, nieubłaganym palcem nie tylko wskazał na kolegę, którego podejrzewa o zarażenie, ale w dodatku – żeby zażądał od niego odszkodowania w wysokości 15 tys. złotych.

        Podobno w obozie “dobrej zmiany” zdania na temat “lex konfident” są podzielone, toteż Naczelnik Państwa poszukuje sympatyków zamordyzmu gdzie indziej. Być może znajdzie ich w parlamentarnym klubie Lewicy, bo ta branie obywateli za mordę traktuje jako swoją ulubioną rozrywkę. Wprawdzie pomysł “lex konfident” spotyka się z krytyką, że balansuje na krawędzi rejonów psychiatrycznych  i coś może nawet być na rzeczy, bo późną jesienią ub. roku CBOS podało, że co najmniej 70 proc. obywateli uważa, iż życie w Polsce sprzyja chorobom psychicznym, więc nie jest wykluczone, że głównym ogniskiem tej epidemii może być Sejm i Senat, ale nie jest też wykluczone, że w tym szaleństwie jest metoda. Na ten trop naprowadziła mnie wiadomość, że w “Polskim Ładzie” znalazła się niespodzianka nazwana “pałacyk plus”.

        Chodzi o to, że jak ktoś kupi sobie, albo przynajmniej sobie wyremontuje zabytkowy pałacyk, to dostanie ulgę podatkową. Jeśli skojarzymy to sobie z 50 miliardami złotych rocznie, które trzeba będzie zapłacić za testy, to wyobraźmy sobie, ile zabytkowych pałacyków można sobie kupić albo wyremontować za 10 procent tej sumy? Dlatego właśnie uważam, że epidemia skończy się nie wcześniej, aż będzie trzeba, bo kiedy idziej trafi się taka wspaniała okazja do założenia starej rodziny? Pozbawiony złudzeń ksiądz biskup Ignacy Krasicki we “Wstępie do bajek” napisał m.in: “Był minister rzetelny – o sobie nie myślał”. Wracając tedy do “lex konfident” to w czynie społecznym podaję pomysł racjonalizatorski, że jak tylko wejdzie ona w życie, niech każdy zarażony nieubłaganym palcem wskaże na Jarosława Kaczyńskiego jako sprawcę zakażenia i pozwie go przed niezawisły sąd o 15 tys. złotych odszkodowania. Jestem pewien, że niezawisłe sądy potraktują takie pozwy z entuzjazmem i niezwykłą skwapliwością – bo u nas na “Konwój Wolności” liczyć chyba nie można, więc musimy działać inaczej. “Gwałt niech się gwałtem odciska” – powiada Wieszcz.

        Tymczasem na Ukrainie bez zmian, niczym kiedyś na Zachodzie, w zwiazku z czym pan generał Skrzypczak doszedł do wniosku, że żadnej wojny tam nie będzie, bo Rosja utraciła moment zaskoczenia. Rosja może utraciła, ale to nie znaczy, że nikomu by się taka “mała zwycięska wojna”, a przynajmniej – wojna do ostatniego ukraińskiego żołnierza – nie przydała. Czy np. Wielka Brytania nie przyjęłaby z uznaniem wojowania z Niemcami przy pomocy Ukrainy i Polski, której właśnie zaoferowała sojusz? Powiadają, że historia się powtarza, więc wypada przypomnieć, że roku 1939 Polska była sojusznikiem Wielkiej Brytanii, podobnie jak w roku 1945, kiedy to została oddana w Jałcie Józefowi Stalinowi. W ramach obecnego sojuszu Anglicy wysyłają na Ukrainę broń defensywną, a Polska – “defensywną amunicję” strzelecką i artyleryjską. Artyleryjska – w porządku – ale o defensywnej amunicji strzeleckiej słyszę pierwszy raz, chociaż jestem starszym kapralem podchorążym rezerwy, a może nawet zostałbym oficerem, gdyby nie okoliczność, że w tamtych czasach byłem “wrogiem ludu”. Tymczasem ani Niemcy, ani Francja, ani nawet Węgry nie kwapią się do udziału w krucjacie na Ukrainie, ale skoro i Ameryka i Wielka Brytania Ukrainę wspierają, to nic dziwnego, że blokuje ona od wielu tygodni tranzyt kolejowy do Polski przez swoje terytorium, a Polsce nawet nie wolno z tego powodu jęknąć. Niczym innym, jak świadomą dyscypliną nie da się tego wyjaśnić, więc nic dziwnego, że i niezależne media o tym nie informują.

    Stanisław Michalkiewicz