“Wielkie święto dziś…” – ale nie u Gucia, bo co to za święto, kiedy Gucio tylko gumę miał do żucia, podczas gdy my obchodziliśmy święto naszej demokracji?  W demokracji chodzi o wiele więcej, niż o gumę do żucia, chociaż i o gumę też –  jakże by inaczej – ale przede wszystkim o to, kto i w jaki sposób będzie przez najbliższe lata przychylał nam nieba.
Jak wiadomo, nieba przychylają nam nasi Umiłowani Przywódcy, którzy  15 października stanęli do konkursu o 560 lukratywnych i pozbawionych jakiejkolwiek odpowiedzialności synekur, zwanych mandatami poselskimi, albo senatorskimi. Z takimi mandatami wiążą się rozmaite przywileje z immunitetem na czele, co dla wielu porządnych obywateli stanowi skarb nieoceniony. Chroni on zarówno przed wtrąceniem do aresztu wydobywczego, jak i przez zaciągnięciem przed niezawisły sąd, z którym – jak to z sądem – nigdy nic nie wiadomo. Byle komu takiego przywileju przyznać nie można, toteż suwerenowie przyznają je osobom, które gotowe są poświęcić wszystko dla Polski. Cóż bowiem wynagradzać przywilejami i sowitym uposażeniem, jak nie gotowość służenia Polsce i przychylania obywatelom nieba?
Toteż wszyscy kandydaci unisono zachęcali suwerenów, by udzielili im mandatu – i tak się stało. Do głosowania w wyborach stanęło ponad 74 procent obywateli, co stanowi rekord od czasu sławnej transformacji ustrojowej, kiedy to do głosowania w tzw. kontraktowych wyborach stanęło tylko 68 procent. Poprzednio Umiłowani Przywódcy odczuwali pewien niedosyt, bo trudno mówić o “poparciu narodu”, kiedy do głosowania idzie niecałe 50 procent. W dodatku ordynacja nasza jest tak skonstruowana, że gdyby do wyborów poszli tylko sami kandydaci i zagłosowali – każdy na siebie – to wybory byłyby ważne. Kiedy jednak do wyborów idzie prawie 75 procent narodu, to co innego.
Jak się po dwóch dniach okazało, najlepszy wynik uzyskała Zjednoczona Prawica, zdobywając w Sejmie 194 mandaty. Na  drugim miejscu znalazła się Koalicja Obywatelska, to jest – Volksdeutsche Partei z satelitami, która zdobyła 157 mandatów. Na trzecim miejscu znalazła się “Trzecia Droga”, czyli PSL i Polska 2050 pana Szymona Hołowni, zdobywając 65 mandatów. Za nią uplasowała się Lewica z 26 mandatami, co w porównaniu do wyników z roku 2019 stanowi prawie połowę mniej, a na ostatnim miejscu – Konfederacja z 18 mandatami. W porównaniu z rokiem 2019 zwiększyła swój stan posiadania o 7 mandatów – ale dominuje tam podobno poczucie klęski i szykują się nawet jakieś dintojry. Widocznie wszyscy spodziewali się lepszego wyniku i teraz koniecznie trzeba znaleźć ojca klęski, która – jak wiadomo – jest sierotą.
Ale nie o to chodzi, bo najważniejszym zadaniem Sejmu jest utworzenie rządu. Tak się jednak składa, że nikt nie uzyskał tylu mandatów, by mógł samodzielnie utworzyć rząd – bo do tego trzeba mieć przynajmniej 231 mandatów. Toteż wbrew pozorom, największym zwycięzcą tych wyborów okazała się “Trzecia Droga”. Wprawdzie ma tylko 65 mandatów, ale bez jej poparcia nikomu nie uda się utworzyć rządu. A w takiej sytuacji konstytucja dopuszcza rozwiązanie Sejmu i rozpisanie nowych wyborów. Słowem – cały pogrzeb, to znaczy, pardon – oczywiście nie żaden pogrzeb, tylko całe święto na nic, a w dodatku, kto wie, co wtedy zrobiliby suwerenowie, bo  wiadomo – łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Toteż zarówno Zjednoczona Prawica pod przywództwem Jarosława Kaczyńskiego, jak i Koalicja Obywatelska pod komendą  Donalda Tuska rozpoczęła umizgi do “Trzeciej Drogi” w nadziei, że uda się ją skaptować , by utworzyć rząd. O ile Zjednoczonej Prawicy to by wystarczyło, o tyle Donald Tusk musi się dodatkowo umizgać do Lewicy, bo bez niej nadal nie miałby większości. Toteż rozpoczęły się tzw. “rozmowy programowe”, to znaczy – dzielenie skóry na niedźwiedziu, a konkretnie – wszystkich zasobów państwa z dochodami budżetowymi, czyli dochodami z przyszłych podatków na czele, między poszczególne grupy naszych Umiłowanych Przywódców.
Pan prezydent Duda prawdopodobnie powierzy misję tworzenia rządu zdobywcy największej liczby mandatów, ale jeśli Jarosławowi Kaczyńskiemu nie uda się przeciągnąć “Trzeciej Drogi”, to sklecony przezeń rząd nie uzyska w Sejmie votum zaufania, więc prezydent nie będzie mógł wręczyć mu nominacji. W takiej sytuacji trud utworzenia rządu może podjąć Sejm – ale jeśli Donaldu Tusku też nie udałoby się skaptować “Trzeciej Drogi”, to też nic z tego i pan prezydent nie miałby innego wyjścia, jak rozwiązać Sejm i rozpisać nowe wybory. Oznaczałoby to, że Zjednoczona Prawica z Mateuszem Morawieckim, jako premierem rządziłaby aż do następnych wyborów, a ich wynik trudno dziś przewidzieć.

Myślę jednak, że w “Trzeciej Drodze” dojdzie do głosu zarówno instynkt samozachowawczy, jak i gotowość poświęcenia się w służbie dla Polski, bo ten niespodziewany sukces może się nie powtórzyć. Na razie Donald Tusk uznał się za najszczęśliwszego człowieka na świecie, bo “Trzecia Droga” daje mu do zrozumienia, że  najchętniej zlałaby się z nim – oczywiście nie za darmo, co to, to nie – więc na początek stanowisko marszałka Sejmu dla pana Władysława Kosiniaka-Kamysza i resort obrony dla Polski 2050. Kto ma być szefem tego resortu – na razie nie wiadomo, ale myślę, że pan Michał Kobosko, który z pewnością cieszy się jeszcze większym zaufaniem Naszego Najważniejszego Sojusznika, niż dotychczasowy minister, pan Mariusz Błaszczak. W ten sposób, nawet w sytuacji, gdy kierownictwo rządu objęłaby Volksdeutsche Partei, Nasz Najważniejszy Sojusznik kontrolowałby naszą niezwyciężoną armię, co w związku z wojną na Ukrainie, jest dla niego szczególnie ważne. To może mu w zupełności wystarczyć, jako że w marcu br. prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom urządzać Europę po swojemu. Dlatego też nie tylko Donald Tusk, ale i Judenrat “Gazety Wyborczej” oraz grono autorytetów moralnych już nie może się doczekać objęcia rządów przez “blok demokratyczny” – taki sam, jak w latach 40-tych. Młodzi ludzie, którzy po raz pierwszy dorośli do wyborów, takich rzeczy nie pamiętają i myślą, że z tą demokracją to wszystko naprawdę – ale nie ma rady; każdy musi doświadczyć na własnej skórze skutków swojej naiwności. Oczywiście przewidziane będą też atrakcje za sprawą kolejnego koalicjanta, to znaczy Lewicy. Skupia ona nie tylko osobistych wrogów Pana Boga, ale również “kobiety”, które z jednej strony nie mogą doczekać się wprowadzenia do szkół nauki bzykania, a z drugiej – co zresztą jedno z drugiego wynika – aborcji na życzenie i oczywiście – na koszt podatników, którzy w bzykaniu udziału nie brali. Nietrudno się domyślić, że Lewicy chodzi o objęcie resortu edukacji, a na myśl o tym, co się teraz będzie w szkołach wyprawiało, nauczyciele podobno już na to konto tańcują do upadłego
  Stanisław Michalkiewicz.