Ocupas to myśl przerażająca, odpychana, aby nie zwariować.
Poprzednia burmistrz Barcelony Ada Colau, też squatterka, potrafiła uczynić cnotę z łajdactwa. Wprowadziła przepisy uprawomocniające nielegalne zajęcia cudzej nieruchomości.  Właściciel ma 48 godzin na dostarczenie dowodów posiadania; po tym terminie, wypchanie „ocupasów” z własnego mieszkania graniczy, z niemożliwością.
Jako przedstawicielka „klasy pracującej” wygrała wybory w 2015. Nie udała się jej ta sztuka za trzecim razem, w tym roku.

Tym niemniej, konkurencja, czyli socjalista Jaume Collboni, który rządzi miastem od czerwca, nie kwapi się do zniesienia bandyckich przepisów ustalonych przez swą poprzedniczkę, która zaofiarowała mu swe poparcie w końcowej fazie wyborów. Pan Collboni twierdzi, że jest burmistrzem wszystkich mieszkańców – więc ocupasów też; skąd my takie hasła znamy?

Każdorazowe otwarcie drzwi po dłuższej nieobecności w naszym mieszkaniu to ulga a nie da  się mieć więcej zamków. U nas są cztery.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Może trochę chroni nas polska „Gerda” bo jej nietypowy tutaj klucz to zawsze utrudnienie.
Wypróbowaliśmy nawet zamek elektryczny, otwierany zdalnie, jak samochód. I choć robiony jest przez renomowaną firmę, stwierdziliśmy, że nie możemy polegać na czterech bateryjkach AA i małym silniczku, który ten zamek otworzy po np. pół roku naszej nieobecności. Ciągłe działanie, jest częścią gwarancji wysokiej niezawodności wielu urządzeń i odwrotnie.

Raz zaryzykowaliśmy i po szeregu miesiącach zamek zadziałał bez zarzutu, potem jednak wystraszyłem się, wyjąłem z niego baterie i służy teraz jedynie jako dodatkowa zasuwka.

Póki co, jest poniedziałek rano, po naszym wczorajszym przejeździe. Pani Basia jest wyspana i odprowadza mnie na stację kolejową w Port Aventura, jakieś dwa i pół kilometra od nas. Kiedyś mieliśmy do stacji trzysta metrów, ale miasto postanowiło zlikwidować i kolej i tory w środku miasta. Pewno to mieszanina „zielonych” trendów, ale też pokusa uwolnienia sporo terenu pod zabudowę w tak atrakcyjnym miejscu.
Poprzednio, pociąg do Barcelony jeździł stąd co godzinę, teraz jest do niego dalej i jedzie tylko cztery razy dziennie. Jeszcze niedawno z Salou można było dojechać do wielu miejsc w Hiszpanii, a nawet do Perpignan po francuskiej stronie. Ale po co to komu? Porządny, ekologiczny obywatel siedzi w domu i pilnuje CO2.

Usprawniacze naszego życia z Toronto, mogliby radnym z Salou podać ręce, bo chyba reprezentują podobne myślenie.

Pomalowali na czerwono jeden pas ruchu na Kingston Rd., czy na Morningside Ave. Zagęszczenie autobusów i rowerzystów (w czapkach niewidkach) musi być dzięki temu usprawnieniu ogromne i pewno kompensuje z nawiązką, niekończące się korki zwykłych zasmradzaczy środowiska, piłujących godzinami silniki na jałowym biegu oczekując na zielone światło. Jeszcze zmyślniejsi, na Danford Rd. w centrum miasta, zamknęli od kilku lat po jednym pasie z każdej strony, czyli 50% przepustowości. Teraz, na tych zamkniętych pasach ruchu kopią rowy i betonują murki wokół kwietników. To, aby jakiś palant nie miał zbyt łatwo, gdyby przyszło mu do głowy przerobić te arcydzieła z powrotem na zwykłą jezdnię. Ekolodzy pewno mają nadzieję, że się zniechęcimy i sprzedamy samochody.
Tu w Salou, na naszej ulicy zrobiono podobnie. Połowę jednokierunkowej jezdni zajmują betonowe klomby z wymizerowanymi roślinkami i drzewami, których korzenie za kilka rozsadzą asfalt. Zawsze pozostaje pytanie, czy to bezdenna głupota czy może celowe?

Póki co, jako plan B, przychodzi lepsze, elektryczne. Tesle karmią się prądem z gniazdka w garażu a, jak wiadomo, ta elektryka, jest ekologiczna i ani brudzi, ani nie śmierdzi.

Jest przed dziesiątą. O tej porze, o ile mi wiadomo, nasz przezacny Brat General Zakonu Rycerzy Jana Pawła II-go, w cywilu adwokat, przemieszcza się po porannych torturach na siłowni do swego biura.

Jest to najlepszy moment dnia na krótką rozmowę; w Toronto musiałbym wstać koło trzeciej nad ranem. No i udaje się.

Schodzimy na temat odbywającej się pod koniec tygodnia w Krakowie Radę Kapłańską, czyli doroczne spotkanie z rycerskimi kapelanami.

I nagle Pani Basia stwierdza „…To, skoro już tu jesteś to, dlaczego się tam nie wybierzesz?”
Zatyka mnie, ale po chwili sprawdzam loty w czwartek. Wizzair lata teraz bezpośrednio do Katowic. Musiałbym polecieć w czwartek i mógłbym wrócić do Salou w niedzielę. To taka odwrotna delegacja, bo z wakacji do domu.

Myślałem, że wystarczy wariactwa przez fakt, że w dzień po przylocie z Toronto umówiłem się w Barcelonie z dwoma facetami, a tu wygląda na to, że zaliczę trasę na lotnisko w tym tygodniu jeszcze dwa razy.

Kupuję bilet na samolot jadąc pociągiem do Barcelony. Internet się nie zacina i płacę ponad 850 złotych Master Card rodem z Canadian Tire.

Moje pierwsze spotkanie dzisiaj wyznaczone jest pod słynną Sagrada Familia. Właśnie sporo o niej informacji, bo ponoć budowa, rozpoczęta w 1882 dobiegła końca. Ostatnim aktem było dodanie, u samej góry, dwunastu wieżyczek symbolizujących apostołów.

Mąż córki mej kuzynki, jest tu na delegacji od wtorku, ale przyleciał dzień wcześniej, aby zwiedzić to cudo architektoniczne. Idziemy na lunch w pobliżu. Łukasza, mieszkający w Szwajcarii, działa tam w środowisku męskich katolików. Jako informatyk przenosi to w obszar sieci i internetu w zakresie dla mnie nieosiągalnym.
W upominku przekazuje mi autobiograficzną książkę ks. Arkadiusza Paśnika „Lęk”.
Wie też o naszym rycerstwie.
Obiecuję zrewanżować się kilkoma książkami Pawła Cwynara, niegdysiejszego gangstera, nawróconego w trakcie 15-letniej odsiadki, teraz ewangelizatora, szczęśliwego męża i Rycerza świętego JPII.

Na lunch wybieram zupę rybną i dzielimy się paellą z krewetkami. Żadnego wina! Abstynenci w Hiszpanii? Ale ja tylkodo północy w Sylwestra. Mój towarzysz jednak też pije niewiele alkoholu i solidaryzuje się ze mną. Pozostaje piwo „0”.

Teraz kolej na moje drugie spotkanie. Idę w kierunku, gdzie Passeig de Gracia krzyżuje się z Av. Diagonal. To około półtorej kilometra spokojnego spaceru ulicami tego pięknego miasta i to jeszcze przy bardzo dobrej słonecznej pogodzie. Gdzieś tam jestem umówiony z Michaelem, jednym z ważniejszych ludzi z „hyperloopowej” firmy, z którą współpracuję od ponad dwóch lat. Co tydzień mamy kontakt wideokonferencyjny, a dzisiaj jest okazja, aby spotkać się twarzą w twarz.

Schodzimy na temat ocupasów.
Otóż siostra jego żony, Hiszpanki, jest policjantką. Jakoś tak się stało, że ocupasy zajęły jej mieszkanie. I nie pomogło to, że ona pracuje w policji. W końcu, rodzina wynajęła ponoć zespół ludzi do specjalnych poruczeń, którzy bardzo sugestywnie wytłumaczyli intruzom, że powinni się wynieść. I dopiero, to pomogło.

Les Dacko