Rozmawiamy z organizatorami oraz uczestnikami największego polskiego festiwalu w Ameryce Północnej Roncesvalles Polish Festival w Toronto.


– Dlaczego pani przyszła na ten festiwal?
Joanna Górska – Jestem tutaj, pracuję w Polonia Institute for Canadian Studies. Mamy tutaj swój własny stragan. Można przyjść. Jest wspaniała wystawa o Warszawie w 1939 roku i jak została poddana strasznym zniszczeniom przez niemieckich agresorów. Więc bardzo serdecznie zapraszam, by obejrzeć wystawę. Mamy też fajne hełmy, jest też jeep, więc jest atrakcja i dla dzieci, i dla starszych.
Urodziłam się w Kanadzie, ale po prostu staram się jak najbardziej angażować w różne polonijne organizacje, żeby kontynuować tradycję.

– Dlaczego?
– Dlatego, że  sądzę, iż przede wszystkim to ważne jest wiedzieć, kim byli przodkowie i czym oni się zajmowali.
A po drugie, sądzę, że pomimo wszystko człowiek musi coś tworzyć. Tworzenie na podstawie tego co przodkowie wymyślili ma sens. I jak widać to, wszyscy tutaj przychodzą, nie tylko Polacy, ale to jest naprawdę różnorodne skupienie ludzi,   czy to pierogi, czy to wystawy, czy to hełmy, czy książki, tu naprawdę jest coś dla każdego. Na tym polega różnorodność Kanady, że wszyscy tutaj, bez względu na pochodzenie,  mogą się cieszyć daną kulturą.

– Jakby pani określiła naszą, polską kulturę w tej kanadyjskiej mozaice? Co ona daje? Czym się różni od innych?   

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

– Sądzę, że Kanada ma tę zaletę, że właśnie ta mozaika u nas naprawdę żyje. I to nie są tylko puste frazesy polityków. A co do Polaków, to sądzę, że mimo wszystko, gościnność jest naprawdę nadzwyczajna i sądzę, że Polacy wyjątkowo są otwarci dla innych.
Bardzo często spotykam jakiegoś Kanadyjczyka czy to pochodzenia anglosaskiego, albo innego, który zawsze, jak się dowiaduje, że jestem Polką, to „cześć”, „jak się masz?”. I to bardzo sympatyczne jest, że Polacy uczą, pokazują, że są bardzo otwarci. I sądzę, że to nas właśnie wyróżnia, że chcemy się dzielić z innymi.

– Czego można życzyć  nam tutaj, na tym polskim festiwalu. Pogodę mamy…

– Widzę, że publiczność jest. Mam tylko nadzieję, że tak zawsze będzie, że przyszłe pokolenia tak samo będą dbały o dziedzictwo i o swoją przeszłość i kulturę.


– Podoba się panu ta wystawa (o zniszczeniu Warszawy)?
Marek: – No dla nich jest dobra na pewno.

– Dla nich, czyli dla kogo?
– Dla tych, co żyli w Kanadzie lub są młodsi, Dla tych, którzy tej historii nie pamiętają.

– My to wiemy?
– Większość z nas wie. Zna te sprawy.

– Jak pan myśli, jaka jest ta świadomość wśród nie-Polaków?  
– Bardzo nikła albo raczej zerowa. Raczej zerowa,  Warszawa, powstanie, oni nic nie wiedzą o tym. Nie układają tego historii, nie mają o tym pojęcia.

– Czy to jest związane z wykształceniem, że w ogóle ludzie mało wiedzą o historii?
– Raczej związane z ich mentalnością. Oni są zainteresowani tym co doraźne, co jest wokół nich. Ja uważam, że w ich mentalności reszta świata nie istnieje. Oni są the best.

– No, ale tu mamy imigrantów z różnych stron świata.
– I muszę powiedzieć ze swojego doświadczenia, że imigranci są bardziej zorientowani w tych zagadnieniach niż rodzimi Kanadyjczycy. Przez emigrantów ta wiedza się rozszerza. I przez tego typu wystawy.
To trzeba rzucać ludziom w oczy. Wtedy oni zaczynają myśleć. Miejmy nadzieję, że zaczną szukać.


– Pani jest Polką?
Ludmiła Wilewicz: – Polskiego pochodzenia z Rosji, jestem Rosjanką. Jestem z Kurganu tam,  gdzie byli zesłani moi dziadkowie, jeszcze z Grodna.

– Ale pani mówi pięknie po polsku. To jak to jest? 
– No tak, no tak, mój tata bardzo chciał, żebym ja mówiła po polsku. Czytałam, i uczyłam się, ale bardzo trudno było znaleźć kogoś kto mówi  w  Rosji.

– Gdzie to było?
– Kurgan. Moi dziadkowie byli z Grodna, a ja z Kurganu to jest między Czelabińskiem a Swierdłowskiem,  za Uralem.

– To tam były te poligony atomowe.
– Tak,  Ja bardzo się cieszę, że mogę mówić po polsku, mogę czytać.

– My się też cieszymy, z panią, że ta kultura polska  trwa  z nami na obczyźnie, nie tylko tutaj, w Kanadzie, ale również w takich dla nas egzotycznych miejscach, bo przecież nie można tam było jeździć, nie można było odwiedzać z Polski. A kiedy pani tutaj przyjechała?
– 17 lat temu przyjechałam. Mam teraz Marka, który może mi pomóc czytać, zrozumieć, bo ja w ogóle nie znałam dużo rzeczy.

– A jak pani przyjechała,  bezpośrednio z Rosji tutaj, czy przez Polskę?
– Bezpośrednio To było już po pierestrojce.

– A tam gdzie pani była, ile było tych zesłańców?
– Dużo było, ale nawet nie mam pojęcia, ile tam było. Byli Polacy i to było bardzo niebezpieczne mówić, że ty jesteś Polakiem; Ja jestem zapisana, że jestem Rosjanką. Mój tata też, ale mówimy po polsku. To było niebezpiecznie być Polakiem.

– A jakieś książki były w domu po polsku? Było coś?
– Można było kupić takie neutralne książki. Ale elementarza nie miałam. Ojciec kupił mi taki podręcznik języka polskiego sama z moją koleżanką, która też jest polskiego pochodzenia,  uczyłyśmy się polskiego, mówiliśmy sami między sobą po polsku.

– To niech mi pani powie, co takiego dobrego w Polsce jest na tle innych, co jest   dobrego w polskiej kulturze?
– Chciałabym, żeby Polska była zawsze Polską. To bardzo ważne. Język, kultura, ludzie po prostu ludzie są naprawdę świetni.

– Z serca pani bardzo dziękuję!
– No ja chciałam wszystkim podziękować. Ludzie, którzy mówią po polsku, są Polakami, znają historię, literaturę. Bardzo dziękuję za to wszystko. Dziękuję bardzo i jestem bardzo dumna, że mam polskie korzenie. Bardzo dumna jestem z tego.


– Co się dzieje na festiwalu w tym roku? W ubiegłym roku walczyliśmy o nazwę. W tym chyba nie było problemu?
Beata Możdżanowski: – W tym roku nie było problemu i bardzo, bardzo jestem zadowolona, naprawdę szczęśliwa, że ten festiwal nadal nazywa się Roncesvalles Polish Festival. W zeszłym roku mieliśmy ogromny, ogromny problem, ale walkę wygraliśmy. Co prawda po trzech miesiącach, ale  proszę zobaczyć, oby tak było w przyszłości. Przepiękny festiwal. Mieliśmy tutaj dzisiaj wizytę jednego z najbardziej znanych polityków w Polsce, wicemarszałek pani Małgorzata Gosiewska była z nami  kilka godzin, tutaj przemawiała. Spotkała się z Polonią, z organizacjami polonijnymi, spotkała się z proboszczem Januszem Błażejakiem. Ja również  miałam szansę z nią porozmawiać. No przepiękny dzień, Pogoda dopisuje, możemy tylko dziękować. Bogu.
Wiadomo, że po południu, wieczorem będzie jeszcze więcej ludzi i w niedzielę jest jeszcze więcej ludzi, bo w sobotę niektóre osoby pracują.
– Co będzie wieczorem?
– Będzie dyskoteka do jedenastej,  zabawa. Zabawa na ulicy To jest doroczna tradycja, więc zapraszam.


Danuta Rączka: – To jest  szósty festiwal, na którym jestem i bardzo mi się podoba.

– Czegoś jest za dużo, za mało? Coś pani skrytykuje?
– Nie wydaje mi się, żeby  było za dużo, za mało. Jest bardzo dużo ludzi. To jest wspaniałe, że jest taka duża liczba ludzi, nie tylko Polaków. To jest piękne.

– Przychodzimy ze swoimi sąsiadami, znajomymi z pracy?
– Wydaje mi się, że wszyscy kogoś przyprowadzają, tak jak my też tutaj jesteśmy ze znajomymi i wydaje nam się, że to jest piękne, że jednak trzymamy się wspólnie i Polonia trzyma się razem. Chcemy się spotykać, chcemy się widzieć.

– Mimo podziałów, wiele osób mówi, że Polonia jest podzielona?
– Nie uważam. Trzymamy się, wspólnie, chcemy się spotykać, chcemy się widzieć. Chcemy mimo wszystko szukać okoliczności jakiegokolwiek spotkania. I to jest jedno z takich właśnie pięknych, spotkań. Tak że cieszę się, że jest ten festiwal i oby było jak najwięcej tych festiwali co roku, żeby nie było żadnych przestojów, jak w okresie pandemii?

– Rok temu chciano zmienić nazwę.
– Właśnie, to było bardzo przykre, ale w końcu nie udało się.

– Pani będzie jutro?
– Tak, jutro przyjeżdżam z dziećmi.