Cejrowski Wojciech gloryfikuje dawno temu upadłą – acz najwyraźniej wciąż obowiązującą w jego “WC świecie” – wersję wiary w “klasyczny amerykański sen”.

Czyni to (Tygodnik “Do Rzeczy”, wydanie 39/2023), przykładając filtr darwinizmu społecznego do WC wyobrażeń i opiewając dokonania amerykańskiego “stryjaszka trzeciego stopnia”, jak tytułuje Jimmy’ego Buffetta. Tenże, zaczynając z poziomu “śpiewaka country”, skończył na posiadaniu wszystkiego (“restauracje, hotele, kurorty dla emerytów, kasyna, statki wycieczkowe, samoloty, własny rum, piwo, koszule hawajskie, klapki i meble na plażę”). Jak powyższe “wszystko” udało się rzeczonemu stryjaszkowi pozbierać? “Ciężka praca i w ciągu jednego pokolenia, czasami dwóch lub trzech powstaje fortuna. Akumulacja kapitału, rozwój” – wyśpiewuje WC wiarę swoją. Posłuchajmy przez chwilę.
“Ktoś ma piekarnię. Czyli jak na polskie warunki jest bogaty. I co? Pierwszy przychodzi do pracy i ostatni wychodzi, nie bierze zwolnień, nie miga się od roboty – tyra, bo to jego piekarnia, jego zakład. Z tych wszystkich, którzy w tej piekarni pracują, najwięcej roboty ma najbogatszy, czyli właściciel”.
Prawda? I prawda, i bajaderka zakalcem na lewą stronę odwrócona. Mógłby WC wskazać piekarnię i jej właściciela, który w zamian za wkład pracy ze strony pracownika dokładnie taki sam, jak szefa, zaoferuje podwładnemu połowę tego, ile dochodu firma przynosi jemu samemu? Jednego takiego niech wskaże. I co tam połowę. Jedną czwartą dochodu niechby ów domniemany szef pracownikowi oferował. Za tę samą pracę. Bez zwolnień. Bez migania się od roboty. I od świtu do zmierzchu. Czy raczej od zmierzchu do świtu, choć mówimy tutaj o piekarni, nie o Quentinie Tarantino.
Albo inna zwrotka. Śpiewa WC mianowicie, że płaca minimalna jest “be”, albowiem: “Demoralizuje ludzi i niszczy etykę pracy. Pracownik się nie starał, nie przykładał, ale dostaje podwyżkę urzędowo i wbrew woli szefa – bo rząd nakazał podwyższyć”. Otóż opis negujący istnienie trwałego, nieusuwalnego bez ingerencji z zewnątrz, konfliktu interesów szefa i pracownika, zakłamuje rzeczywistość piramidalnie. WC uważa najwyraźniej, że gdy pracownik stara się, szef firmy starania docenia i rządowych ponagleń mu nie trzeba, by pensję pracownikowi podnieść. Przez co etyka pracy w firmie zapewne pod niebiosa natychmiast szybuje, całą ekipę uwznioślając moralnie.
Cóż, być może zdarza się i tak, gdzieś tam, kto wie? Powyższe oznaczałoby jednakowoż, że właściciel firmy godzi się odłożyć “na zaś” dążenia do realizacji indywidualnej wersji amerykańskiego snu o akumulacji kapitału i rozwoju, odłożyć nie na pokolenie, dwa czy trzy, lecz “ad calendas graecas”, tym samym działając wbrew własnym interesom (kapitał akumuluj, durniu; po pierwsze akumulacja kapitału, głupcze – i tak dalej). Czemuż miałby postępować aż tak nierozsądnie? By jego pracownik kapitał akumulował sprawniej, w przyszłości konkurując z marką swego pryncypała jakością wypieku? Czy ceną? Czy czymkolwiek chciałby, gdyby zechcieć mógłby?
O ile “klasyczny amerykański sen” rzeczywiście umożliwiałby jednemu z drugim pucybutowi uzyskanie statusów milionerów, czy mielibyśmy w USA czyścibutów? Po dwóch czy trzech pokoleniach, gdy ci najambitniejsi odpowiednio zakumulowaliby już swoje kapitały, wyłącznie milionerzy kręciliby się wokół porzuconych akcesoriów czyścibucich. Tymczasem sztuczka taka ilu udaje się w praktyce? Jednemu pucybutowi na milion? Czyli co, reszta zbyt leniwie operuje szczotkami do butów? Na pastach oszczędzają? Nie ogarniają, na czym zbieranie kapitału polega i nie pragną skumulować go w spełnienie amerykańskiego mitu? Snu? Czy raczej ów mit rozpadł się, sam z siebie, kiedyś, dekady temu, nie niwelując nierówności i rozwarstwień, czego odeń oczekiwano, lecz wydatnie zwiększając obszary niedostatku?
Przypływ nie unosi każdej łodzi, tyle wiemy. Podejrzewamy wręcz, że większość łodzi zatapia. Te uwiązane do nadbrzeża wielkością kredytu, stopą procentową, cenami galopującymi hen. Pogrąża i zatapia, ich kapitanów i załogi zamieniając w ekonomicznych niewolników. Tym samym cała reszta opowieści Wojciecha Cejrowskiego o “WC świecie” również staje się bajką dla naiwnych członków stada, tresowanych starannie do posłuszeństwa i głupoty.
“W ramach naszej cywilizacji bogaci ciężko pracują, aby biedni mieli lekko” – uogólnia jeszcze WC, tu już pisk mysi w miejsce jakiegokolwiek zaśpiewu z siebie wydostając, boć przytoczona konkluzja wydaje się właściwa jedynie dla utopii rodem z nieistniejącego wszechświata. W ramach naszej cywilizacji pracują biedni, nie bogaci. Biednym oferuje się też legendy, mity i sny, amerykańskie weźmy, czy tam skądinąd brane, a bogaci żyją z kapitału. Z odsetek od kapitału.
Podsumowując: cały niemal świat objechał WC, we własnej piekarni tyra boso od lat, a o prawdziwych intencjach szefów piekarni wie tyle – tyle zarazem wiedząc zatem o świecie – ile mu własne nagie stopy podpowiedzą? Bajaderka z zakalcem na lewą stronę odwrócona, powtarzam. Podarujcie WC trampki. Ewentualnie inne jakieś trzewiki. Czy powróci dzięki temu do rozumności trudno przewidzieć, ale co szkodzi spróbować? Miło byłoby.

Krzysztof Ligęza 
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl 

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU