Kampania wyborcza do Sejmu i Senatu wyszła na ostatnią prostą. W związku z tym w rządowej telewizji odbyło się widowisko, nazwane dlaczegoś “debatą”, podczas gdy tak naprawdę pan red. Michał Rachoń w towarzystwie jakiejś pani, która podobno też w rządowej telewizji pracuje, egzaminował zaproszonych do studia polityków, czy są za rządem, czy też – za nierządem, to znaczy – za Jarosławem Kaczyńskim, czy Donaldem Tuskiem.

Widowisko to udowodniło, że zarówno ze strony rządu “dobrej zmiany”, jak i ze strony Volksdeutsche Partei, mamy do czynienia z intencją nadania tej kampanii, podobnie jak wszystkim poprzednim, charakteru plebiscytowego – albo za Kaczyńskim, albo za Tuskiem. Najwyraźniej mimo pozorów, jakoby obydwa ugrupowania pragnęły utopić się nawzajem w łyżce wody, zgodnie realizują jeden i ten sam cel polityczny – żeby ani z jednej, ani z drugiej strony nie pojawiła się żadna alternatywa.

Wprawdzie nie do końca się to udaje, bo chociaż ugrupowania opozycyjne w postaci “Trzeciej Drogi”, czy Lewicy, można uważać za przystawki Volksdeutsche Partei Donalda Tuska, a nie żadną alternatywę, to na politycznej scenie zadomowiła się Konfederacja, która najwyraźniej nie pasuje do układanki, wymyślonej, a właściwie nie tyle wymyślonej, co zakomunikowanej w roku 1989 w Magadalence przez generała Czesława Kiszczaka gronu osób zaufanych, które w ten sposób zostały awansowane na “reprezentację społeczeństwa”. Jużci, z taką reprezentacją, do której wojskowa bezpieka miała zaufanie, można było się układać i aranżować polityczną scenę. Toteż od 30 lat nazwy partii politycznych wprawdzie się zmieniają, ale wyborom za każdym razem starają się one nadać charakter plebiscytowy, dzięki czemu suwerenowie mają do czynienia z prawidłową alternatywą, według recepty klasyka demokracji Józefa Stalina, że alternatywa wtedy jest prawidłowa, kiedy bez względu na to, kto wygra wybory, będą one wygrane.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Otwartym tekstem wyjaśnił to w swoim czasie pan red. Stefan Bratkowski, odpowiadając na list otwarty byłych AK-owców ze Stanisławem Jankowskim “Agatonem” na czele. Napisał wówczas, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo w Magdalence generał Kiszczak powiedział zaufanemu gronu, jak ma być. A ma być tak, że w Polsce, pod  żadnym pozorem nie może dojść do władzy prawica, zwłaszcza ta narodowa.

Toteż od 30 lat mamy do czynienia z socjalistami pobożnymi i socjalistami bezbożnymi – a najlepszym tego dowodem była licytacja, do jakiej doszło podczas poniedziałkowego widowiska telewizyjnego, kiedy to Donald Tusk licytował się z obozem “dobrej zmiany” na społeczną wrażliwość, przypominając, że rząd chce wprowadzić “800-plus” dopiero od stycznia, a on by to wprowadził już od czerwca tego roku. Zobaczymy tedy, w jakim stopniu tegoroczne wybory będą realizacją tamtego magdalenkowego scenariusza, to znaczy – czy scena polityczna zostanie zdominowana przez socjalistów bezbożnych i pobożnych bez reszty, czy też prawica narodowa włoży nogę w drzwi i nie pozwoli ich zatrzasnąć.
Tymczasem kiedy w Polsce wszyscy tak czy owak uwijają się wokół wyborów, na Bliskim Wschodzie doszło do kolejnej wojny między Izraelem i Palestyńczykami a konkretnie – między Izraelem a Hamasem i Hezbollahem. Najpierw zaatakował izraelskie terytorium Hamas, wystrzeliwując ze Strefy Gazy tysiące rakiet domowej roboty i przenikając na teren Izraela przez wykopane uprzednio tunele, a potem dołączył się Hezbollah, bombardując Izrael irańskimi rakietami z terytorium Libanu.

Komentatorzy podkreślają zaskoczenie Izraela tym atakiem, ale ja w to nie wierzę i przypuszczam, że jeśli nawet izraelski rząd nie obstalował u Hamasu tego ataku, to z pewnością nakazał Mosadowi oślepnąć i ogłuchnąć, żeby element zaskoczenia wyglądał wiarygodnie.

Trudno jednak w to zaskoczenie uwierzyć w sytuacji, gdy Mosad nie tylko uchodzi za najlepszy wywiad na świecie, ale w dodatku dysponuje znakomitymi narzędziami inwigilacji w rodzaju “Pegasusa”, który nawet sprzedaje innym krajom. Cóż dopiero mówić o skuteczności systemów, których nikomu nie sprzedaje?

Dlatego podejrzewam, że to właśnie premier Netanjahu nakazał Mosadowi oślepnąć i ogłuchnąć, żeby wykonać manewr ucieczki do przodu, to znaczy – zakończyć demonstracje przeciwko sobie w samym Izraelu, a w dodatku – przywrócić poczucie rzeczywistości amerykańskiemu prezydentowi Józiowi Bidenowi, który na wieść o palestyńskim ataku przestał kręcić na izraelskiego premiera nosem i nie tylko zaoferował Izraelowi pełne i bezwarunkowe  poparcie, ale i dał mu wolną rękę w zakresie realizowania świętego prawa do obrony. W ten sposób premier Netanjahu z podejrzanego osobnika jednym susem przepoczwarzył się w natchnienie i naukochańszą duszeńkę miłującej pokój części świata.

Wskutek tego prezydent Zełeński, nad którym i wcześniej zaczynały gromadzić się ciemne chmury utracił pozycję natchnienia i najukochańszej duszeńki świata, a w dodatku pod znakiem zapytania stanęła dotychczasowa pomoc Zachodu dla Ukrainy, bo jeśli wojenka z Palestyńczykami przekształci się w piątą dużą wojnę izraelsko-arabską, albo szerzej – izraelsko-muzułmańską, bo Irańczycy to przecież nie Arabowie, to żaden z miłujących pokój krajów nie będzie miał już głowy do zajmowania się Ukrainą tym bardziej, że z toczącej się tam wojny nic już chyba nie wyniknie poza zamrożeniem konfliktu. Wyobrażam sobie jaka Schadenfreude musi z tego powodu panować na Kremlu – chociaż w Polsce po staremu wszędzie wiszą ukraińskie flagi, a teraz dołączają do nich również flagi Izraela, zaś Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie jest nawet iluminowany izraelskimi barwami.

Tymczasem w ostatnim tygodniu przed wyborami rozpoczęła się kuracja przeczyszczająca w naszej niezwyciężonej armii. Właśnie do dymisji podali się dwaj ważni generałowie: Rajmund Andrzejczak i Tomasz Piotrowski, a podobno to dopiero początek, bo inni przywódcy naszej niezwyciężonej armii też zapowiadają dymisje. Jak wynika z fałszywych pogłosek, jakie natychmiast się pojawiły, przyczyną  dymisji jest to, że generałowie “utracili zaufanie do rządu”. To mi przypomina deklarację ludowca z ZSL Stanisława Gucwy, złożoną w roku 1956, że partia odzyskuje zaufanie do narodu. W związku z tym pan generał Polko, którego oddanie rządowi “dobrej zmiany” nie budzi najmniejszych wątpliwości, czyni gorzkie wyrzuty dymisjantom, że nie poczekali ze swoją demonstracją do zakończenia kampanii wyborczej. Z jednej strony słuszna jego racja, ale z drugiej – niepodobna nie zauważyć, że wojsko jest apolityczne, więc takie rzeczy, jak kampania, czy wybory nie mają dlań żadnego znaczenia. Chociaż ukraiński wywiad straszy, że tylko patrzeć, jak Rosja uderzy na NATO, to chyba swoim zwyczajem znowu konfabuluje, a w takiej sytuacji również generalicja może trochę poprzekomarzać się z rządem.

Stanisław Michalkiewicz