Z Dzikim Mietkiem o koronawirusie w Peru

        Dziki Mietek czyli Mieczysław Sobczak od 12 lat mieszka w peruwiańskiej Amazonii. Pojechał tam, aby wyleczyć się z choroby nowotworowej, ożenił i został. Dzisiaj jest jedną z bardziej znanych twarzy peruwiańskiej Polonii. W LaMerced nad rzeką Chuchumaya prowadzi zajazd / hotel. Rozmawiamy z nim dzisiaj walce z koronawirusem w Peru i bieżącej sytuacji.

Andrzej Kumor: – Panie Mietku, cieszę się, że znowu możemy rozmawiać, ostatnio rozmawialiśmy, gdy płonęła Amazonia; dzisiaj znowu mamy katastrofę. Dlatego chciałem zacząć od tego, jak Pan tam w dżungli widzi tego koronawirusa, czy w La Merced, gdzie Pan mieszka, cokolwiek się robi? Czy są jakieś ograniczenia, maseczki, jak to wygląda?

Mieczysław Sobczak: – Tutaj raz próbowali, nawet w jeden dzień narysowali kółka na drodze, żeby ludzie stali metr jeden od drugiego i namiot zrobili, żeby przechodzić przez namiot przy rynku i kolejka się tam ustawiła.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Kobiety takie starsze, jedna taka z laseczką podeszła do tego policjanta, on jej pokazuje, żeby przeszła przed namiot, a ona mówi, co?! I jak jego tą siatką nie rąbnie w głowę, zaraz inne kobiety dopadły, ten policjant spieprzał, jak tylko mógł. Nawet 10 minut nie minęło namiot zwinęli, i  dzisiaj byłem, to nawet jednego policjanta w całym mieście nie widziałem. Jednego wojskowego widziałem na targu, bo dzisiaj był targ i to wszystko.

Targ u nas jest dosyć duży,  tylko mniej ciuchów, ale jeżeli chodzi o warzywa i owoce to jest dużo więcej, niż normalnie.

        – Czemu jest więcej niż normalnie?

– No po prostu więcej ludzie przyjeżdżają kupować to raz, po drugie wozi się dużo do Limy, bo nawet jeżeli chodzi o owoce to u nas zaczyna brakować owoców. Jest mniej winogron, mniej jabłek na bo te rzeczy przyjeżdżają z Oxapampa przyjeżdżają, z innych terenów, ale naszych owoców jest dużo więcej niż normalnie. To raz. Druga rzecz, to tutaj u nas był jeden raz przypadek, że ktoś zachorował wylądował w szpitalu, ale po teście okazało się że to zwykła grypa.

Od nas jakieś 70 km też znaleźli trzy takie przypadki, że niby to miał być koronawirus, ale okazało się, że też zwykła grypa. Tak że w naszym regionie nie ma w ogóle żadnych zakażeń, dlatego przestali się wygłupiać  i zabrali policję i wojsko z naszego terenu do Limy, bo tam się jednak boją rozruchów.

Coraz więcej ludzi się wyłamuje. Zaczynają przebijać się przez te blokady policji i wojska i wędrować w góry, po prostu zabrakło pracy. Tutaj nie ma socjalu, czyli ci biedni, którzy nie mają pracy, nie mają mieszkań, no to co mają robić? Nie będą siedzieć na ulicy.

Co prawda, na ulicach pobudowali takie tymczasowe namioty dla tych, co zostali wyrzuceni z domów, bo nie płacą czynszu, ale przecież na razie to jeszcze jest w miarę dobrze; gdy przyjdzie czerwiec, lipiec, kiedy tam jest zima, no to temperatury są 5, 6° w nocy to jest trochę za zimno, żeby siedzieć na ulicy. Więc ludzie starają się wydostać z Limy do swoich miejscowości, głównie w górach, bo wcześniej wszystko pchało się do Limy, bo tam łatwiej o robotę, chociaż i tak mimo wszystko Lima ma prawie czterdziestoprocentowe bezrobocie, więc te slumsy były tam zapełnione, a w tej chwili, jak się szacuje, wiele tysięcy ludzi uciekło z Limy,

Co prawda, tam niby rząd obiecał, że podstawi autobusy, ale rząd nie ma na to wpływu bo kompanie autobusowe są prywatne, a rząd nie ma pieniędzy. Oni mówią zapłacicie to powieziemy ludzi, rząd nie ma skąd zapłacić, tutaj nie ma tak, że rząd ma duże pieniądze, bo podatki są naprawdę symboliczne.

        – Lima jest zamknięta? Ludzie mają siedzieć w domach?

– Tak, wezwali do wojska prawie milion rezerwistów, ponad 200 000 policji ściągnęli z całego kraju, żeby pilnowali, ale i tak nie mogą upilnować, zaczynają się zadymy, rozruchy.

        – Zakłady są zamknięte?

– Tak wszystkie drogi i wszystkie wyjazdy są pozamykane, trzeba mieć specjalną przepustkę, żeby wyjechać.

        – To jedynie w Limie tak jest, czy też w innych miejscowościach?

– Jeszcze troszeczkę mniej w Arequipie, w  tych dużych miastach, ale na prowincji to w ogóle przestali cokolwiek robić, bo raz, że wojsko i policję zabrali, a po drugie niestety, ludzi na prowincji nie da się spacyfikować.

No, na przykład, tutaj moje dzieciaki, jak bym im powiedział, że mają siedzieć w domu to chyba, by oszaleli, przecież ja ich nie upilnuję; mam sześć wyjść z domu i one tam sobie idą na plażę, czy ogniska robić, czy cokolwiek innego i prawie cały dzień są na dworzu, tylko wieczorem przychodzą, żeby lekcje odrabiać, a w dzień ich nie upilnujesz.  To są takie dzieci, jak my byliśmy kiedyś w młodości, że cały czas byliśmy na podwórku.

        – Panie Mietku, a czy zostali jacyś turyści? Nie mogli wrócić, czy są tacy ludzie u Pana?

– Byli, było tak, ale do Polski odleciał samolot z turystami, Amerykanie, Niemcy mieli to samo; mieli samoloty, zabierali swoich ludzi. Tak że chyba niewielu tam zostało turystów. Tutaj u mnie, mój sąsiad, Staszek został, bo miał wylecieć 3 kwietnia, ale wszystko pozamykane, jakby nawet dostał się do Limy, to nie ma możliwości wylecenia, więc został. Nie wiadomo, jak długo jeszcze posiedzi, bo u nas stan wyjątkowy przedłużyli do 10 maja.

        – Dokąd miał wylecieć?

– Do Stanów, do Phoenix i nie poleciał,  no ale on ma tutaj dom, więc nie jest tak źle. Nie wiadomo, jak długo będzie siedział.

Widzimy, że nie ma dużych autobusów, ale te małe busy jeżdżą i wszędzie wożą ludzi pomiędzy naszymi tutaj miejscowościami połączenia są i policja nie zwraca w ogóle uwagi. Tych parę policjantów, co zostało, nie są w stanie nawet nic zrobić. Przedtem jeszcze kontrolowali dokumenty.

        – Pan mówił, że Pana znajomy z Toronto miał przyjechać i nie przyjechał.

– No nie przyjechał; miały 20 kwietnia przyjechać 3 osoby, ale nie ma takich możliwości na razie; może w maju – nie wiadomo.

        – Ci ludzie mieli przyjechać na leczenie czy turystycznie?

–  Trochę turystycznie, trochę tak na leczenie różnie. Tak że trochę ludzi z Limy przyjeżdża, ale przepustki muszą mieć; muszą powiedzieć do kogo jadą, iść na policję, najpierw muszą iść do szpitala, zbadać się czy nie są chorzy, i wtedy dostaną przepustkę.

Mam tutaj od czasu do czasu gości. Dzisiaj przyjechali też z Limy w odwiedziny, ale oni przyjeżdżają dosyć często, to po prostu podali moje dane, policja do mnie dzwoniła czy ich przyjmę i dostali przepustki.

No jest problem, Peru ma teraz około 15 tys. zachorowań i prawie 540 zmarłych. Ale to głównie są w Limie, bo przecież Lima to jest ponad 12 mln mieszkańców bardzo gęste zaludnienie 1/3 to są slumsy; warunki sanitarne bardzo kiepskie, ale co najdziwniejsze, może dlatego że w slumsach mniej testów się robi, ale najwięcej zachorowań jest w dzielnicach bogatych.

        – No bo przecież w slumsach, gdy ktoś umrze, to nikt nie wie na co umarł. Panie Mietku, a co z gospodarką, jak jest ze skupem kawy,  bananów, ziół?

– Skupy pracują pełną parą,  nawet burmistrz tego powiatu prosił wszystkich, żeby jak najwięcej dostarczać, dlatego, że jakby tu wprowadzili jakikolwiek rygor, to Lima, by padła po tygodniu, bo przecież nie dostałaby zaopatrzenia. Więc prosił, żeby, jak najwięcej zbiorów dać. Sam zawiozłem i pomarańcze i mandarynki, banany, teraz nawet kawę suszę, zawiozę.

U nas teraz akurat jest wysyp kawy, dosyć duży bananów, też mam dosyć sporo mandarynek, obrodziły dosyć dużo papaje, tak że wożę to przynajmniej co drugi, trzeci dzień na skup, dlatego u nas do tej pory żadnego mandatu nikt nie dostał.

Tylko raz tak było, jakieś 2 tygodnie temu, siedzę sobie tak przed gankiem, podjeżdża mój znajomy mototaksą i mówi chodź szybko na most, weź, złap jakiegoś kamienia, a ja mówię, po co? Wziąłem kamienia, jedziemy tym jego mototaxi, podjeżdżamy na most przy wjeździe do miasta, a tam stoi 8 wojskowych i żąda przepustek od każdego.

Dowódca tego wojska zaczyna krzyczeć do ludzi, a ludzi coraz więcej przybywa i zaczynają lecieć kamienie. Ten krzyczy, że będzie strzelał, no to jeszcze więcej kamieni… Paru dostało żołnierzy, jak skoczyli na tego pickupa, to już ich więcej nikt nie widział.

        – I nie zrobili posterunku?

– Nie już nie zrobili więcej posterunku na moście. Zresztą w ogóle żołnierze się wynieśli, zostało 4 żołnierzy z ponad 200, co było tutaj w mieście.

        – A co z pożarami Amazonii; przestali już podpalać?

– No przynajmniej tutaj w naszym rejonie nie ma. Nie słyszałem, żeby w Brazylii były jakieś większe problemy, co prawda, u nas zaczyna się pora sucha, tydzień temu troszeczkę pokropiło, w międzyczasie rzeka zaczęła opadać, tak że myślę, że może w porze suchej zacznie przybywać trochę tych pożarów, ale nie słyszałem, żeby były jakieś większe problemy. W Brazylii też walczą z tym koronawirusem, tak że nie wiadomo.

Myślę, że Peru trochę dostanie, też dlatego że turystyka siadła, a turystyka stanowiła jednak 5% dochodu państwa. Stanęły też większe fabryki. U nas sklepy normalnie działają, tylko te elektroniczne pozamykane, ale te wszystkie budowlane, inne są pootwierane, apteki są pootwierane, banki są pootwierane, urzędy są, co prawda, co drugi dzień działają, ale są; właściwie się nie odczuwa większego problemu.

Zresztą w naszym rejonie przemysłu nie było poza przetwórstwem…

        – Jakie fabryki zamykali, co w Peru się produkuje?

– Dużo chińskich fabryk, montowni, głównie samochodowych czy motocyklowych, bo teraz Chińczycy zaczęli tutaj produkować motocykle i samochody elektryczne. Zaczęło się to rozwijać i słyszałem, że jednak pracują choć troszeczkę na mniejszych obrotach.

        – Nie zablokowali gospodarki, nie zatrzymali wszystkiego?

Głównie w Limie zatrzymali, ale Lima to prawie tam nic nie produkowała, wszystkie te produkcje to były poza Limą, na zewnątrz właściwie Lima to była taką sypialnią, bo tam wszystko jeździło w pobliże,  fabryki tak na pół gwizdka wszystko dalej pracuje.

Na przykład, w budownictwie na początku jeden tydzień te hurtownie były pozamykane, ale teraz wszystko jest dalej pootwierane, ludzie pracują na budowach, tak że tego nie zatrzymali.

        – A czy ludzie noszą maski, jakieś rękawiczki?

– Rękawiczki, to jedynie czasami sprzedawcy widzę że mają, a maski dzisiaj jak byłem na targu, to głównie noszą ci, co sprzedają.

Tam ten jeden żołnierz z megafonem chodził i krzyczał, żeby maski zakładać. Ale co on mógł zrobić, jak on sam jeden na kilka tysięcy ludzi.

        – Są maski w sprzedaży?

– Tak, wcale nie takie drogie; przeważnie 2 albo 3 maski za 5 soli, zależy od jakości i to sprzedają wszędzie.

        – To ile to jest na dolary amerykańskie te 5 soli?

–  Półtora dolara, nawet mniej.

        –  A Panie Mietku,  czym się ludzie leczą z koronawirusa w Peru? Czy są jakieś metody wzmacniania organizmu?

– Sam prezydent zalecił, żeby jeść mniej mięsa i przez to u nas mięso bardzo poleciało w dół, na przykład, kurczaki, jak przedtem były po 8 soli za kilo, to teraz już są po 4, po 3,50 nawet widziałem.

Na przykład, inne takie owoce i warzywa – to wszystko ludzie kupują i więcej jedzą. Ja na przykład co drugi dzień, to noni sok  piję  u sąsiadki biorę mango miksujemy to i pijemy, guanabanę też pijemy, bo mamy swoją; a one  są najbardziej skuteczne, jeżeli chodzi o podnoszenie systemu immunologicznego.

Imbir bardzo teraz jest też poszukiwany, czosnek u nas zdrożał; był po 4 – 5 sole za kilogram, teraz w tej chwili jest 10 – 12; lokalny czosnek, bo chiński dalej jest tani, ale nikt tego nie kupuje. Cebula troszeczkę podrożała, ale inne warzywa są w miarę normalnej cenie; trochę pomidory podrożały, ale pozostałe są w normalnej cenie i ludzie to kupują masowo.

Teraz te wszystkie małe restauracje u nas  dalej sprzedają, ale na wynos; ludzie chodzą z trojakami, jak to kiedyś w Polsce, albo ze swoimi garnkami. Na przykład dzisiaj na rynku też tam kobieta sprzedawała pataske; ona sprzedaje w takich pojemnikach i można sobie dalej na siedzeniach usiąść, ale nie ma już stołów; dajesz jej pojemnik, ona nałoży; wziąłem 2 pojemniki do domu odgrzałem i dzieciaki miały co jeść.

2 dni temu moja mała mówi, już dawno nie jadłam pachamanki i wyciągnęła mnie, musiałem dół kopać, bo dół kopie się głęboki na metr wrzuca się drzewa, co to woda tam nanosi to są takie twarde drewna i kamienie rzeczne i jak kamienie zaczynają pękać to się tę resztę drzewa niespalone wyciąga, te kamienie się wyciąga takimi szczypcami, kładzie się liście na dno i najpierw się sypie kukurydzę, potem stopniowo 7 takich warstw, na końcu kładzie się mięso i przekłada się liśćmi banana i dokłada te kamienie rzeczne i później na to sypiesz ziemię, daje się na to jeszcze niespalone drewno, przykrywa się workiem jutowym zasypuje ziemią i to tak 4 godziny się kisi, a później się wyciąga.

To jest bardzo smaczne, bo to mięso, co się daje to wszystko się przedtem preparuje w ziołach i tak dalej. Pachamanka  to dokładnie znaczy garnek w ziemi.

        – Czy ludzie się boją, że zaraza do nich przyjdzie?

–  Nie, śmieją się z tego, zwyczajnie śmieją się. Na przykład dzisiaj był mecz, tu obok, na takim placu, w piłkę nożną i od nas było kupę ludzi, policja przejeżdżała i tylko krzyczeli przez megafon, „zachowajcie dystans” i pojechali, nawet nie stanęli.

Wczoraj była impreza u sąsiadów, urodziny dzieciaków, moje dzieciaki tam poszły, ja tam poszedłem na chwilę, ale tam było z 50 osób i  nie widziałem żeby, ktoś był w masce, czy większy dystans zachowywał.

Po prostu, tu ludzie żyją dalej swoim życiem,  jak dawniej i nie dadzą się zmobilizować. Nie dadzą się zagonić do domu, po drugie, jakby się dali zagonić do domu, no to, tak jak mówię, każdy ma jakąś działkę, coś produkuje, no to po prostu ludzie by się wyżywili, a co by było z tymi dużymi miastami?

Więc tego nie mogą zrobić i oni doskonale zdają sobie z tego sprawę.

        –  Słyszałem, że Pan trochę kupił więcej ziemi, trochę dżungli, ma pan wodospady na tej działce, jak tam Pan myśli się dalej rozwijać?

– No więc to, co mam, tam z Gienkiem w górach, mamy 50 ha i tam mamy 7 wodospadów, może i więcej, ale żeśmy jeszcze na razie wszystkich nie odkryli, bo żeśmy całej działki, nie obeszli, bo to jest jednak teren górzysty; trudno powiedzieć co tam jest, może 40 – 50% jest dżungli.

Tu koło mnie te małe działki co miałem, to wszystko już posprzedawałem; tam było 17 działek, teraz zacząłem dzielić tę działkę przy domu po 2. stronie ulicy, na razie sprzedałem 8 ale jeszcze mam 50 działek do sprzedania.

        – A kto kupuje miejscowi, czy spoza kraju?

– Najwięcej kupują Niemcy, lub nawet też Peruwiańczycy, dlatego że u nas w związku z tym, że ceny produktów poszły bardzo do góry, ludzie zaczynają być bogaci. Ludzie mają tutaj pieniądze na tym terenie. W stosunku do tego, co pamiętam, w 2000 r.,  płacili 1/4 centa za kilogram bananów,  a w tej chwili najgorsze banany, najtańsze, płacą przynajmniej 25 centów za kilogram w skupie; więc poszło to 100 razy do góry; kiedyś za worek pomarańczy 50 kg płacili 4 sole, w tej chwili za kilogram płacą 1,5 soli na skupie.

Kiedyś płacili za kawę organiczną 2 sole za kilogram, teraz najtańsza, najgorsza kawa organiczna kosztuje 12 – 15 soli za kilogram; więc cokolwiek by się zaczęło robić, to wszystko się opłaci, nawet banany się opłaci produkować. Tak że ludzie zarabiają, bo rodzina nie da rady więcej obrobić kawy, jak hektar, bo tu nie da się żadnych maszyn  wprowadzić, wszystko trzeba ręcznie zbierać, czyli z hektara, jeżeli 3 osoby czy 2 osoby robią na tym, to można wyciągnąć nawet 15 – 20 tys. dol. rocznie. Tutaj to są potężne pieniądze, ludzie nie są w stanie tego przejeść, zużyć.

        – Gdzie ta kawa idzie?

– Kawa idzie głównie do Europy, trochę idzie do Japonii. Przede wszystkim, jeżeli chodzi o kawę organiczną to Peru jest jej głównym eksporterem i my nawet przy najlepszych zbiorach nie jesteśmy w stanie zapewnić 70% zapotrzebowania.

Bo kawy organicznej pan nie kupi w Kanadzie. Nie jest pan w stanie. Te wszystkie kompanie, które sprowadzają to są kawy głównie brazylijskie i kolumbijskie to jest kawa, która jest z pestycydami, ze wszystkimi tymi związkami, bo ona na płaskim terenie; ona u nas, by nie urosła, bo u nas kawa wymaga stoku i jeszcze odpowiedniego nasłonecznienia, musi to być południowy, południowo-zachodni  stok, na północnym już ta kawa nie urośnie i mało tego na tę kawę można tylko w pierwszym roku dać nawóz organiczny, głównie kompost i podlewać. Jak się ukorzeni, nie wolno nawet podlewać w porze suchej, bo można stracić licencję.

To jest kawa, w której nie ma żadnych środków ani owadobójczych ani bakteriobójczych ani żadnych innych, ani żadnego nawozu. A kawa ma to do siebie, że wszystko co dostanie z gruntu, to natychmiast znajduje się w ziarnach, więc dużo ludzi czy w Stanach, czy gdzie indziej, ma uczulenie na kawę, a to w związku z tymi wszystkimi dodatkami.

To samo jest z kakaem organicznym, Peru pomimo tego, że jest największym eksporterem kakaa organicznego to nawet nie jest w stanie zrealizować 40 proc. zamówień.

Ja mam teraz 5 drzewek, które owocują już i posadziłem następne, tak że będzie trochę więcej. Z jednego drzewka ma się około 56 kg kakaa.

        – A co Chiny biorą? Co się do Chin sprzedaje?

– Praktycznie wszystkie owoce, głownie najwięcej to noni, guanabanę, praktycznie każdy owoc stąd biorą. Oni mają tutaj swoje dwie przetwórnie, w których przerabiają to wszystko i to wszystko idzie do Chin.

Tutaj głównie skupują mango, ale to mango ze spadów, które leżą już na ziemi, przynajmniej już 2 dni tam są takie malutkie robaczki które są 1/3 milimetra one są tego samego żółtego koloru. Te robaczki powodują że jak ktoś ma zaparcie to wystarczy zjeść takie mango i po paru minutach to wszystko puszcza dlatego że te robaczki niszczą kamienie kałowe.

To wszystko zabierają; oni robią takie specjalne przetwory, żeby nie niszczyć tych robaków i to wszystko idzie w słoikach do Chin.

        – Dużo Chińczyków mieszka koło Pana, w La Merced?

– Tutaj mamy miejscowość gdzie mieszka  20 000 Chińczyków. To jest bardzo pracowity naród i bardzo szybko się dorabia. Na przykład, to czego Peruwiańczycy nie bardzo chcą robić, to oni  to wszystko robią.

        – Mówił Pan że u pana w okolicy jest dużo leniwych ludzi, jak do budowy kogoś trzeba, to trzeba bardzo pilnować.

– To raz, a dwa, to do budowy, my ściągamy ludzi z gór, miejscowi się nie nadają.

        – Dlaczego?

– W górach ludzie są bardziej pracowici, bo tam nie mają możliwości. Tam nawet, jak to są tzw. tarasowe działki, to trzeba nosić ziemię i wodę latem, to wszystko na plecach.

Ci ludzie są bardzo pracowici i oni nawet jak tutaj do nas przyjeżdżają na nasze tereny, to bardzo szybko się dorabiają. Ja nawet tutaj wydzierżawiłem 2 hektary takim właśnie ludziom z gór, uprawiają jukę. Jest to podziwu godne, bo deszcz nie deszcz, oni idą, pielą, robią to wszystko, pracują naprawdę bardzo pracowicie od rana do wieczora.

        – A miejscowi są rozleniwieni?

– Widzi pan, tutaj przyroda ich rozleniwia, no bo czym tutaj się różni dzień jeden od drugiego; tym, że może popadać, albo nie popadać, no bo głównie w nocy popada.

Temperatura jest stała cały rok to raz, następna rzecz, jedzenia nie brakuje, nawet nie musi się mieć ogródka, bo po prostu wszystko na dziko rośnie czy to pomarańcze, czy cokolwiek innego, na dziko rośnie wszędzie, nawet nie trzeba koło tego pracować,  samo wyrośnie, więc ci ludzie mają to gdzieś, no nie wszyscy, bo zaczęli niektórzy dostrzegać, że można na tym wszystkim trochę zarobić, zakładają jakieś małe sklepiki, czy skupy, cokolwiek innego, ale żeby do  pracy fizycznej to oni się nie garną, wolą się bawić, lubią imprezy,  nie żeby alkohol, ale lubią towarzystwo, grać; pracować to nie za bardzo.

        – Dużo ludzi wyemigrowało? Pojechało do Limy? Wyszło z tych wiosek za pracą?

– Z dżungli wyjechali, głównie z gór, dlatego że w górach jest ciężko, ziemia jest kamienista, ciężko cokolwiek uprawiać, a jeszcze wcześniej w górach grasował Świetlisty Szlak czy inni terroryści, więc ludzie uciekali do Limy. Ale teraz   kiedy zaczęły się jakiekolwiek problemy to ludzie zaczęli masowo uciekać z dużych miast.

        – Panie Mietku dużo Polaków u Pana jest?

– W tej chwili mamy tutaj w naszej okolicy 21 rodzin które mieszkają na stałe, ale jest kilka rodzin, które kupiły tu działki i tak dojeżdżają, albo myślą o emeryturze. Z Nowego Jorku mam takie dwie rodziny,  kupiły  działki i chcą się tutaj przeprowadzić, nawet jedna rodzina mieli przylecieć już 20 kwietnia, ale zamknięta jest granica, więc nie mogą.

Tak że coraz więcej ludzi tutaj chce się osiedlać. Głównie Polacy ze Stanów lub z Kanady; myślę, że będzie się to rozwijać,  myślę że w przyszłości duże miasta zaczną się wyludniać, bo ten koronawirus pokazał, że w dużych miastach na dłuższą metę nie da się utrzymać, że w razie jakiegokolwiek zagrożenia, najpierw cierpią ludzie w dużych miastach. I ludzie zaczynają się wyprowadzać na prowincję.

        – Bardzo dziękuję  za rozmowę może jakoś przeniesiemy się tam wszyscy zrobimy jakąś Polską wyspę w Peru, wszystkiego dobrego, zdrowia życzę i do następnego razu.