Stań przed lustrem. Zamknij oczy. Pomyśl. Skąd martwe miałoby wiedzieć, że nie żyje? 

Nie wierzę w Polskę, ponieważ nasze państwo zaorali nam “nasi”. By tak rzec: “naszymi rencami”, albowiem zgoda wyrażona brakiem sprzeciwu legitymizuje mocniej niż tłum wyprowadzony na ulice. Eurokratom zostało zniwelować teren pod dyktando Berlina – to ostatnie dlatego również, że wspólnotom zaprzedanym nowoczesności można indukować dowolnie postępowe szaleństwo, wystarczy zmienić człowiekowatych w bęcwalską gromadę. Zapytam w ten sposób: niby z jakiego powodu Polki i Polacy, dziś niewiele ponad hordę istot z kręgosłupami wypełnionymi uzależnieniem od przekazu medialnego, mieliby decydować się na walkę o przekazanie potomkom kulturowego normotypu? Wszak oni nie wiedzą, kim są. Kim byli kiedyś. Kim powinni być, a kim stają się – i na czym polega różnica. Normo-co? Normotyp? To koniczyna dwulistna czy rodzaj pompy ściekowej?

Parafrazując opinię Józefa Mackiewicza: “Rozpanoszona u nas fikcja przeżera obyczaje i psychikę narodu. Wierzymy i widzimy to tylko, na co każą nam patrzeć, a nie to, co zgodne jest z rzeczywistością”. Posłuchajmy jak “młodzi, wykształceni, z wielkich miast” pytają, o co tyle halo, i o co chodzi z całą tą ojczyzną. A pytają, boć medialne trąby zagrały i zadziałało. Młodzi zmobilizowali się, spotkali, odsunęli “faszystów” od władzy – i wrócili do zajęć. Na to, by przewidywać skutki własnych działań, by stawiać diagnozy, dyskutować na temat potencjalnych rokowań, analizować jak być może, jak powinno być, a jak będzie, i z jakimi konsekwencjami dla Polski, Polek i Polaków, i dla Europy nawet – wszystko powyższe w konfrontacji z rozumami ukształtowanymi w procesach tresury medialnej okazało się wyzwaniem zbyt wymagającym intelektualnie. Gdy dodać do tego świadomość pokolenia “resortowych dzieci”, uwikłanych trwale w przeszłość, i dzieci ich dzieci, ukierunkowanych aksjologicznie przeciw przyzwoitości i wartościom konstytuującym polskość…

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Najmniejszego pojęcia nie mam, jakimi metodami dałoby się tę samobójczą tendencję zatrzymać. Już na przełomie wieków XX i XXI, na dziesięciu rodaków każdych ośmiu nie rozumiało, dlaczego życiorysu i wyborów moskiewskiego nadzorcy nazwiskiem Jaruzelski nie wolno oceniać pozytywnie. Piętnaście lat później (2014) zezwoliliśmy władzom Warszawy na wskazanie Powązek Wojskowych jako miejsca pochówku truchła zdrajcy. To nie był wyraz miłosierdzia bynajmniej, to było bałwaństwo w postaci czystej, indukowane nam via media. Tymczasem zaniechanie w kwestiach konstytuujących wspólnotę to zawsze grzech śmiertelny. O ile zamiast tego, co konieczne, czynimy to, czego nie wolno czynić (na przykład wyrzekać się nienawiści do zła nie wolno), w finale zawsze czyha na nas to, co oczywiste: uwiąd wspólnoty i śmierć państwa.

Owszem, Polska jako państwo trwa jeszcze formalnie, ale jej byt faktyczny od dawna nie przypomina już konwoju statków z biało-czerwonymi banderami, płynącego w kierunku zgodnym z racją stanu. Prędzej poruszamy się kursem na rafy według wskazań właścicieli przewożonego cargo, a wkrótce też współwłaścicieli samych statków. Tamci zaś – nie miejmy złudzeń, złudzenia zabijają – zamierzają wyssać z nas polskość do końca, tworząc armię bezideowych upiorów, gnijących z przedawkowania “kultury masowej”. Zarazem, odzierając nas z polskości, wmawiają – nam wmawiają – że na tym akurat polskość polega: na roztopieniu się w ramach Unii Europejskiej, w jej postaci wymyślonej przez komunistów Ernesto Rossiego oraz Altiero Spinellego, a opisanej na stronach “Manifestu z Ventotene”.
Przyznać, że gorzka to świadomość, to nic nie przyznawać. To jakby próbować jaskółczym piórkiem podeprzeć rozpadająca się z hukiem kamienicę, jak raz zwalającą nam na głowy stosy cegieł ze ścian i miażdżącą kręgosłupy bryłami betonu ze stropów. A gdyby i to ktoś nie dostrzegał katastrofy, temu wyjaśnię skąd bierze się jego ślepota. Można albowiem mydlić oczy całemu światu jakiś czas, a paru nieszczęśnikom przez cały czas, ale nie sposób okłamywać bez przerwy każdego – wyjąwszy naród polski, który nieustannie pozwala wodzić się za nos i wyprowadzać na manowce.

Czy oznacza to, że z Polską koniec? Bóg jeden raczy wiedzieć. Być może koniec, a może pora najwyższa podjąć większe od słów starania, by: “Maiestati Rei Publicae Poloniae reddere proprium decus”, aby majestatowi Rzeczypospolitej przywrócić należną chwałę? Mimo wszystko, niechby głupcem mnie nazywali, wciąż wierzę w polskość. Okolicznościom wbrew. Gdy polskość wytrwa, a my wytrwamy przy niej, chroniąc i pielęgnując, gdy ukontentowana urośnie, dojrzeje i zaowocuje, w konsekwencji wróci też Rzeczpospolita. Nasza Rzeczpospolita. Nie wcześniej jednakowoż – oby więc dane nam było doczekać, módlmy się 11. listopada żarliwiej, niż czynimy to zazwyczaj.
I tym wskazaniem zakończę, przypominając: można mieszkać w Polsce. Można nazywać siebie Polką czy Polakiem. Szczycić się polskim obywatelstwem można, mówić i pisać po polsku, a nawet utrzymywać, że po polsku się myśli. Wszelako, niezależnie od podobnych deklaracji, bez polskości w sercach i ze zbałamuconą po europejsku duszą, Polką czy Polakiem nikt pozostać na dłuższą metę nie zdoła. Jak to mówią: nie ma takiej opcji.

Krzysztof Ligęza 
Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl