Pracuję w Instytucie Filologii Polskiej w Uniwersytecie Gdańskim, ale do Gdańska dojeżdżam z Kościerzyny, która miastem na południu Kaszub. Chociaż zajmuję się twórczością młodopolskich pisarzy, jak chociażby Tadeuszem Micińskim, Stanisławem Przybyszewskim czy Stefanem Żeromskim, to mając wykłady z historii literatury Młodej Polski, nie mogę pomijać literatury kaszubskiej, jeżeli w Kościerzynie, którą powinno się zwać stolicą Kaszub Południowych i nie tylko, mieszkam. Ponieważ jestem autorem kilku książek o literaturze kaszubskiej, więc na jedynej w świecie Etnofilologii Kaszubskiej, która w Uniwersytecie Gdańskim, prowadzę także wykłady z kaszubskiej literatury.

Że natomiast ostatnio ukazała się moja książka o tym, co dawniej działo się w Kościerzynie („Dawniej w Kościerzynie. Zarys monografii”, 2020), a ostatnio udało się natrafić w czasopiśmie sprzed stu lat („Straż nad Wisłą” 1922, z. I, s. 6-8) na artykuł por. Józefa Sierocińskiego „Zapoczątkowanie armii polskiej w Ameryce”, spotkały się treści tej książki z tymże artykułem pod wspólnym mianownikiem powstałego pod zaborami Związku Sokołów Polskich.

I

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Zanim jednak podam czytelnikom „Gońca” zapomniany tekst o polskich Sokołach w Kanadzie, a konkretnie w Toronto, wpierw o zainteresowaniu Związkiem Sokołów Polskich Adama Asnyka i Henryka Sienkiewicza. Pierwszy z okazji zaistnienia Sokolego Związku we Lwowie w roku 1867 napisał wiersz „Do Sokołów”. Podczas jego lektury zwraca uwagę ostatni wers, który ma uniwersalną wymowę, bo nie tylko wiele znaczącą dla czasu zaborów, ale także dla czasów obecnych. Kiedy wybrzmi w nim zawołanie: „Przemienić karły w tytanów” budzi się zastanowienie nie tylko nad celem i zadaniami przedwojennego „Sokoła”, ale także nad obecną sytuacją u nas.

Adam Asnyk: DO LOTU

                Do lotu, bracia sokoły,

                Rozwińcie skrzydlate hufce!

                Gdzie blask jutrzenki wesoły,

                Tam dążcie w swojej wędrówce,

                Do ciała i duchów rozkwitu,

                Do pełni ludzkiego bytu!

 

                Niech potężnieją ramiona!

                Niech się rozrasta szeroko

                Pierś, silną wolą natchniona,

                A męstwem zapłonie oko;

                Cielesna niemoc niech znika

                Z nią nędzny duch niewolnika!

 

                Z fizyczną siłą wykwita

                Sił wyższych czynność społeczna,

                I mądrość w środki obfita,

                I miłość ludzi słoneczna,

                I wielkich poświęceń zdolność

                Za Wiarę, Ojczyznę, Wolność.

 

                Więc naprzód wierna drużyno,

                W świetlanym kąp się błękicie,

                A dla tych, co marnie giną,

                Chcąc nowe wywalczyć życie,

                Z niezłomną wolą postanów

                Przemienić karły w tytanów.    

Na tym jednak nie koniec, bo zanim powiemy o Sokołach szkolących się wojskowo w 1917 roku w Toronto, warto jeszcze poznać artykuł Henryka Sienkiewicza, napisany „z okazji 25-lecia Sokoła berlińskiego w roku 1913”, uroczystości obchodzonej przez tamtejszą Polonię.

W jego treści zwraca uwagę akcent położony przez Sienkiewicza na rzadkie dzisiaj słowo „niekarność”, słowo znaczące samowolę, rozprzężenie, co w obecnym czasie, podobnie jak w pierwszych latach odzyskanej wolności, tak bardzo było i jest aktualne, ale wielu nie potrafi tego zrozumieć, nie zastanawiając się, jak szkodzi to odzyskanej nie tak dawno wolności! Ponieważ Sienkiewicz napisał ten artykuł w ostatnich latach swego życia, więc tym większa waga jego słów, a szczególnie tego słowa „niekarność”, które zda się wręcz mieć charakter proroczej przepowiedni i przestrogi dla potomnych.

„W kronikach polskich pełno jest wzmianek o nadzwyczajnej sile fizycznej naszych przodków. Doświadczyło na sobie tej siły rycerstwo zachodnie pod Grunwaldem. Odznaczali się nią nawet i niektórzy z naszych panujących, jak np. Zygmunt Stary lub Janusz II, książę mazowiecki. Z ludzi prywatnych słynął w XIV wieku z nadludzkiej mocy Stanisław Ciołek. Długosz, Bielicki i Paprocki wspominają o Brudzyńskim, Brzozowskim, Radzimińskim, Niezabitowskim, którzy składali dowody takiej siły, że gdyby nie naoczne świadectwo, trudno by w nią uwierzyć. W późniejszych czasach zdumiewali w podobny sposób ludzi w kraju i zagranicą: Lacki, Miaskowski, Padniewski, Odyniec, Druszkowski, Komorowski, Jordan, Olendzki, Cieński, Tarło, chłop Kopczak i wielu innych. Jeszcze za czasów Napoleona za jednego z najsilniejszych ludzi w jego armii uchoödził Sułkowski, podoficer w pułku szwoleżerów gwardii i uczestnik przełomowej szarży na wąwóz Samosierra.

Ćwiczenia rycerskie, a później wojskowe podtrzymywały u nas siłę i czerstwość. Potem przychodzą pokolenia, które mniej zwracają uwagi na rozwój zdrowego ciała, a najgorszy pod tym względem jest okres od rewolucji w 30 roku do przedostatnich dziesiątków XIX wieku, w którym gimnastyka i wszelkie ćwiczenia całkowicie zostały zaniedbane. Jenerał Chłapowski powiada w swych pamiętnikach, że jeszcze z Księstwa Warszawskiego Niemcy, brani do armii naszej, nie dorównywali ani siłą ani wytrwałością polskim rekrutom. Później stosunek ten zmienił się na naszą niekorzyść. Staliśmy się słabsi od Niemców i obok innych niebezpieczeństw natury politycznej lub ekonomicznej zagroziło nam w dodatku cherlactwo.

By temu zapobiec szybko a skutecznie, potworzyły się wszędzie, gdzie było to możliwe, związki Sokołów z celem przywrócenia narodowi dawnej czerstwości. Życzyć i starać się wszelkimi siłami należy, by zataczały one coraz szersze koła i obejmowały jak największą liczbę młodzieży wiejskiej i miejskiej. Jednakże społeczeństwo nasze może jeszcze niedostatecznie zdaje sobie sprawę z tego, że wśród naszych narodowych organizacji Sokoły są jedną z najwalniejszych i najbardziej niezbędnych. Położenie nasze jest takie, że pracować musimy gorliwiej niż inni, dźwigamy brzemię wyjątkowo ciężkie, trzeba nam zatem jak najwięcej sił, zarówno moralnych jak fizycznych, by podołać tym ciężarom i nie upaść. Jak tego dokażemy? Zaiste, nie inaczej, tylko odradzając się pod każdym względem.

A do tego dążą Sokoły, gdyż odradzają nas fizycznie i duchowo. Polski nie zgubiła demokracja szlachecka, nie zgubili jezuici, nie zgubili magnaci, ale zgubiła ją niekarność. –  Był w naszej naturze jakiś lotny piasek, który z największą trudnością zwierał się w cegły i mur. Niekarność stała się narodowym przekleństwem, które ciążyło nad nami od wieków, ciążyło jeszcze za czasów Kościuszki i w 30 roku, a po prawdzie ciąży jeszcze i dziś. Zatem wszystko, co ją zwalcza, co ją bierze w karby i utrzymuje w tych karbach, zmienia natury nasze w cegły i z tych cegieł wznosi mur, co uczy poddawać naszą wolę i swawolę pod jakieś prawa, pod jakąś ustawę, pod jakąś organizację – jest dla nas po prostu Szkołą Odrodzenia.

Taką zaś szkołą, a wcale nie jedną z mniejszych są związki Sokołów. One to zmieniają w zdrową, czerstwą, sprawną i karną społeczność, która czuje, że ma takie samo prawo do miejsca na świecie, jak inne społeczności, to prawo potrafi sobie zwartą i rozumną wolą wywalczyć”1.

W tym miejscu Sienkiewicza poparłby na pewno Stanisław Przybyszewski, który gdy tylko trafił w 1920 roku do Gdańska, zajął się energicznie pracą społeczną i oddał się patriotycznemu działaniu na rzecz gdańskiej Polonii, pisząc szereg publicystycznych artykułów do „Dziennika Gdańskiego” i „Gazety Gdańskiej” oraz głosząc wiele odczytów. Podczas pierwszego spotkania z gdańskimi robotnikami, oczywiście polskimi, kiedy z okazji dziewięćdziesiątej rocznicy powstania listopadowego przyszło mu wygłosić odczyt, tak mówił o pierwszym roku Niepodległej:

„Zdawało się, że teraz, kiedyśmy wolność odzyskali, skruszy się opoka zatwardziałych serc ludzkich, buchnie płomień miłości, bezgranicznego poświęcenia i ofiarności, że wtedy najzacieklejsi wrogowie rzucą się sobie nawzajem w ramiona, rozwieje się pycha, pierzchnie gniew i nienawiść, ręce lichwiarzy się otworzą, rozewrą na oścież dla wydziedziczonych bogate śpichlerze, że rozbudzi się rozkoszna wiosna do nowego życia, wielkie święto najgłębszych i najszlachetniejszych sił w duszy polskiej, a tymczasem widzimy, jak coraz bezczelniej panoszą się najbrutalniejsze instynkty w człowieku”.

II

         I teraz o tym, co zapowiedziano. Zanim Polska odzyskała wolność, Związek Sokołów Polskich w Ameryce postanowił podczas pierwszej wojny światowej szkolić oficerów w Kanadzie, o czym mamy we wspomnianym arykule por. Józefa Sierocińskiego:

„W styczniu 1915 roku, na wieść o tworzeniu legionów polskich w Warszawie, ówczesny Naczelnik Związku Sokołów Polskich, ś. p. ppłk. Jan Bartmański przeprowadził próbną mobilizację I Pułku z Sokołów. Po otrzymaniu jednak dalszych szczegółów o formacjach tych, myśli rekrutowania zaniechano zupełnie. We wrześniu 1916 roku, obecny porucznik Armii Polskiej, Wincenty Skarzyński i ś. p. podporucznik Andrzej Małkowski, twórca skautingu w Galicji, poczęli robić starania u władz kanadyjskich w celu stworzenia legionu polskiego przy Armii Kanadyjskiej. Starania te wzięły bardzo dobry obrót. W tym samym czasie pojawił się w Ameryce agent dyplomatyczny rządu angielskiego, p. Jan Horodyński i powołując się na Romana Dmowskiego, łącznie z dr. Starzyńskim ujęli dalsze prowadzenie tej sprawy w swoje ręce. Skutek jednak złego postawienia sprawy przez p. Horodyńskiego pertraktacje przedłużały się w nieskończoność i sprawa utknęła w martwym punkcie.

W całej Ameryce tymczasem rozpoczęła się olbrzymia agitacja prasowa za wojną. Zatopienie okrętu „Luzitanja” rozdmuchano do niemożliwości, cały naród domagać się począł natychmiastowego wypowiedzenia wojny Niemcom i już na początku 1917 roku widać było, że wypowiedzenie wojny Niemcom przez Stany Zjednoczone wisi na włosku.

I rok 1917 przyniósł ze sobą rozwiązanie kwestii polskiej w Ameryce. Czujne Sokolstwo widząc, że chwila wypowiedzenia wojny Niemcom się zbliża, poczęło liczyć swe siły. Łatwo się przekonało, że sił fachowych, które by z samego początku wzięły garnącą się młodzież w rękę, nie ma. W tym celu Związek Sokołów Polskich w Ameryce, korzystając z poprzedniego nawiązanego kontaktu, wszedł w porozumienie z rządem Kanady i wymógł na nim pozwolenie wykształcenia w kanadyjskich szkołach oficerskich Polaków. Ze względu na neutralność Stanów Zjednoczonych, w wielkim sekrecie poczęto zwoływać najwięcej oddanych Sokołów z pogranicznego miasta Buffalo i Detroit Mich. i dnia 1-go stycznia 1917 r. w nocy 23 młodych ludzi przejechało granice kanadyjską, stając w mieście Toronto.

Nie powiedziano im, gdzie i po co jadą, wiedzieli oni tylko ogólnie, że idą służyć sprawie polskiej. Wzięto od nich słowo honoru, że co najmniej w przeciągu 3 miesięcy nie zdradzą się nikomu, gdzie są, co robią i kto ich wysłał. Choć z wolnego kraju wyjeżdżali jako wolni obywatele, kryć musieli się jak zbrodniarze, wykłamując się przed swoimi najbliższymi z powodów swego wyjazdu.

Koniecznym to było z dwu przyczyn: 1/ neutralności Stanów Zjednoczonych i 2/ z powodu prowadzonej wtenczas wściekłej agitacji obozu przeciwnego formowaniu armii polskiej – Kaniowców.

Niewesołe i niełatwe były koleje pięciomiesięcznego w szkołach kanadyjskich pobytu tej pierwszej grupki Polaków, nazwanej „Straceńcami”.

Mała grupka Polaków między morzem obcych duchem, obyczajami i mową ludzi. Nie wszyscy władali językiem angielskim tak, aby prowadzone w języku angielskim wykłady i musztrę w lot pojmować, a szkoła prowadzona była w bardzo przyspieszonym tempie. Przychodziło im więc nocami dorabiać to, czego nie zdążyli zrobić w dzień. Były chwile, kiedy i najsilniejszym z nich już zaczynało brakować odwagi, chciało się wszystko rzucić i wracać tam, skąd się przyjechało. Jednakże oddanie się sprawie i poświęcenie przemogło wszystko. Zadraśnięta ambicja kazał im wszystko przetrwać i pokazać obcym, że niezgorszymi od innych są.

Szkoła, do której ich wcielono, znajdowała się w Toronto, stolicy prowincji Ontario. Na czele jej stał wytrawny żołnierz, pułkownik Le Pan, ze swoim sztabem złożonym z oficerów: starszy instruktor, mjr Bramfitt, adiutant szkoły, mjr Young, instruktor klasy polskiej, mjr Madill, instruktor klasy polskiej, por. Lewis, instruktor, mjr Kirk, instruktor, kpt. Kendryck, instruktor, por. Davis, instruktor, sierż. szt. Ronson, instruktor sierż. szt. Nobel, kwatermistrz, por. Parr.

Szkoła ta, przed przybyciem 1 klasy Polaków, już dała wojnie z górą 4000 oficerów, uczniowie Polacy mieli więc głębokie przeświadczenie, że w dobre ręce ich oddano. (…)

Dnia 22 stycznia 1917 roku przed Senatem amerykańskim ówczesny Prezydent Stanów Zjednoczonych, Woodrow Wilson, wypowiedział swe historyczne słowa: „Pokój światowy zależy od Wolnej, Niepodległej i Zjednoczonej Polski”. Słowa te lotem błyskawicy rozniosły się po świecie i w niedługim czasie potem Sokolstwo Polskie, nie bacząc na neutralność Stanów Zjednoczonych, otworzyło pierwszą Szkołę Podchorążych w Cambridge Springs. Otwarcie szkoły nastąpiło w dzień św. Józefa, dnia 19 marca 1917 roku. Prasa amerykańska, dopominająca się już od dłuższego czasu wypowiedzenia wojny, skwapliwie chwyciła na swoje szpalty ten czyn Sokoli z wielkim uznaniem, stawiając Polaków za przykład Ameryce”.

Tadeusz Linkner