Jan Parys (między innymi były minister obrony w rządzie Jana Olszewskiego) powiedział niedawno:

 – Na wstępie chciałbym przytoczyć Państwu swoją rozmowę z ważnym liderem PiSu. Kiedy usiłowałem mu wytłumaczyć, że warto, żeby PiS zajął się bardziej, poświęcił więcej czasu na sprawy zagraniczne, usłyszałam: „Ależ kwestiami zagranicznymi nie wygrywa się wyborów”. Dzisiaj myślę, że trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że nie umiemy moim zdaniem wykorzystać dobrego czasu, jaki teraz nastał.

        Bo to jest paradoks, Ukraina ma sukcesy militarne, a klęskę humanitarną.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Są dwa warianty do rozważenia; jeżeli Ukraina wygra i będzie pokój lepszy czy gorszy, to proszę państwa, my w tym momencie tracimy dotychczasową pozycję, bo nasza pozycja bardzo urosła od 24 lutego i ta wylewarowana, kreowana przez sytuację wojenną pozycja nagle się obniży. Przestaniemy być potrzebni i w Europie, i dla Stanów Zjednoczonych.

        Ale co z tego wynika? Że trzeba umieć wykorzystać ten obecny dobry czas, kiedy nasza pozycja jest  lewarowana.

        Przypomnijmy sobie, wiosną tego roku mieliśmy tutaj pielgrzymkę wszystkich najważniejszych polityków amerykańskich; prezydent, wiceprezydent, sekretarz stanu, sekretarz obrony, szef CIA itd.

        Otóż, zapytam się wprost czy kiedy była ta pielgrzymka amerykańska do Polski wiosną tego roku, to myśmy coś uzyskali, poza zdjęciami, poza uśmiechami? W 2022 roku nasz kraj zgodził się na wielką amerykańską bazę pod Rzeszowem. Oprócz tego nasz kraj złożył wielkie zamówienia na grube miliardy dolarów na broń w USA. Oprócz tego złożyliśmy wielkie zamówienie na reaktory atomowe. Powstaje pytanie, co dzięki tym decyzjom – które są korzystne dla Stanów Zjednoczonych, nie tylko dla nas – co się udało załatwić? Obawiam się, a  właściwie wiem, że nic żeśmy nie uzyskali…”.

        Przytaczam tę wypowiedź byśmy sobie po raz kolejny uświadomili, że polityki nie robi się na obietnicach, na deklaracjach „przyjaźni”, polityka jest sztuką uzgadniania interesów i – między innymi – ta wypowiedź wskazuje, że ludzie odpowiedzialni za polską politykę nie dbają o interes tych, których reprezentują, i którzy na własnej skórze odczuwać będą skutki ich działań.

        Dlaczego nie dbają? To inna kwestia. Polacy mają zadziwiającą słabość do amerykańskiej miłości wynikającą być może z doświadczeń emigracyjnych (emigranci w USA ślący do domu obraz dobrobytu i wolności?). Nie wiem.

        Ostatnio przeczytałem opinię mojego kolegi Janka Kowalskiego, który stwierdził, że Ameryka (w przeciwieństwie do tylu innych państw „nigdy nas nie mordowała”). No może… Tylko, że w polityce przeszłe mordowanie się niczego nie wyklucza, o czym świadczy  trudna miłość Rosji i Niemiec. W polityce liczą się interesy, i jeśli ktoś mówi, że gdyby nie Ameryka, Polski by nie było, to powinien zastanowić się dlaczego i kiedy istnienie Polski leżało w interesie USA, ergo do czego Polska była i jest Amerykanom potrzebna i co na tym można ugrać.

        Niestety polskie władze nie tylko nie potrafiły podbić stawki w stosunku do Ukrainy (bo przecież są tacy biedni i atakowani), ale również USA, które nadal podejmują działania nie zawsze Polsce przyjazne, jak choćby podczas drugiej Konferencji Terezińskiej na temat pozostawionego w Polsce tzw. żydowskiego mienia bezdziedzicznego i ustawy umownie nazwanej 447.

        Polski rząd nie potrafił również wykorzystać tej unikatowej sytuacji, że społeczność polonijna może stanowić element gry w wewnętrznej polityce amerykańskiej, choć może nie na skalę jaką stanowi społeczność żydowska, ale zawsze. Pisałem już, że w porównaniu do polskiej polityki zagranicznej nawet ta ukraińska wydaje się być o wiele bardziej asertywna.

        Nawiasem mówiąc, między innymi za stwierdzenie, że my Polacy powinniśmy uczyć się wpływania na politykę USA od Żydów zostałem trzy lata temu zgłoszony przez kanadyjski oddział Bnai Brith na policję za „antysemityzm”…

        Nauczmy się w końcu, że w polityce zagranicznej są tylko interesy, miłe słówka nie mają żadnego znaczenia zwłaszcza dzisiaj, kiedy rozpada się światowy system amerykańskiej hegemonii, a klocki nowego jeszcze nie zostały poskładane. Antyamerykanizm, podobnie jak proamerykanizm, filosemityzm, podobnie, jak antysemityzm to na poziomie politycznym choroby prowadzące do błędnego działania – liczy się wyłącznie targ interesów, emocje są dla propagandy, która dzisiaj może przymuszać ludzi do „miłości”, a jutro szczuć będzie do nienawiści.

        Ameryka od początku XX wieku prowadzi politykę imperialną, przy pomocy standardowych metod. To, że w tym czasie Amerykanom, w Ameryce żyło się o wiele lepiej, niż ludziom sowieckim w Sowietach nie ma tu żadnego wpływu na ocenę.

        Pora, by Polacy dorośli do zrozumienia zasad tej gry, pora by od czasu do czasu próbowali się dopchać do stolika.

        I jeszcze jedno;  fakt, że Ameryka nigdy „nas nie mordowała” (choć w Ameryce zamieszkiwało spokojnie wielu morderców Polaków) nie oznacza, że jeśli „zabijanie” Polaków będzie leżało w   interesie Waszyngtonu, to tego nie zrobi. Tak, jak to robiła w przypadku Irakijczyków, i wielu, wielu innych. Takie niestety są zasady;  sorry Winnetou, biznes is biznes.

Andrzej Kumor