No i po świętach. To już po. Tak się mówiło ‘ święta, święta, i już po świętach’. Po święconce, po rezurekcji, po śmigusie – czy jeszcze ktoś pamięta o kropieniu się perfumami? Ja jeszcze pamiętam, że w śmigus-dyngus mama pozwalała nam zostać w domu, bo w drodze powrotnej z kościoła jacyś tacyś co lubili się cieszyć z cudzego nieszczęścia wylewali całe kubły na głowę z dachu. Najlepiej na wyfiokowane paniusie i pachnących lawendą panów w kapeluszach, albo na innych niczego nie spodziewających się przechodniów.

        Dziewczyny były zaciągane przez grupę wyrostków i wsadzane do przygotowanej w podwórku wanny z wodą. Brrr!. Raz mnie to spotkało. To nie było zabawne, to nie było fair. Nie miałam żadnej szansy się obronić, ani ich oblać. To był akt przemocy, to był akt chuligaństwa. To nie była szalona pogoń z konewkami, żeby się pooblewać. O nie! Przez kilka lat moje dzieci (już w Kanadzie) z dzieciakami sąsiadów oblewały się zza węgła. I to było ok, bo mieli równe szanse, i równie mokrzy wracali do domu. Teraz dzieci wydoroślały, nie pasują im takie psikołki. A przyobecnych obostrzeniach to i nie dozwolone, Przez kilka lat nasz radny miejski Kris Korwin-Kuczyński organizował śmigus dyngus w Łazni Kąpielowej (Bath House) przy Lakeshore nad jeziorem. To była zabawa! No ale Kris Korwin-Kuczyński, popularnie nazywany KKK, zdecydował nie startować już na radnego miasta Toronto i polityczny słuch po nim zaginął.

A szkoda, Był nam bardzo potrzebny. Zabrakło Krisa, zabrakło i nas. Zbyt wielu jednak zamiast nadziei i wiary naturalnie wypływających z faktu zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, oklapło

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

jakoś tak zupełnie niewiosennie. A do następnych świąt daleko, więc lepiej weźmy się w garść, i zanim zagości wiosna na dobre przygotujmy się jak należy, z radością. W tym roku postanowiłam zaeksperymentować z ziemniakami. Córka zapytała przed przyjazdem na śniadanie wielkanocne, czy chcę worek ziemniaków russet (taka kanadyjska odporna odmiana), ale są przywiędłe i zaczęły kiełkować. Wiecie, jak to jest – my ludzie z Polski to za nic niczego nie marnujemy. Powiedziałam, chyba za szybko, że je posadzę.

        – Będziemy mieli nasze ziemniaczki na Thanksgiving! – ucieszyło się dorosłe dziecko. Przywiozła. A ja się zaczęłam głowić co ja z nimi zrobię? Znów pochopnie wystrzeliłam, że je posadzimy, a teraz muszę się z tego jakoś wyplątać. Przecież nikt nie będzie przekopywał murawy na grządki pod ziemniaki. A potem trzeba je okopywać, podlewać, nawozić. Dokładnie nie wiem, bo nigdy nie miałam pola z ziemniakami, ale w wykopkach brałam udział, więc słyszałam co trzeba zrobić, żeby dojść do wykopków. No i wymyśliłam, a właściwie to mi google podpowiedział. Zasadzę te przywiędłe kiełkujące ziemniaki w workach. Można takie specjalne zamówić – ładne. Tak więc tam gdzie je będzie widać z ulicy to posadzę w tych specjalnych worach. A tu pod płotem z werandy z tyłu ogrodu, zasadzę w dużych worach domowych. Postawię wory pod słoneczny płot, i jak będzie trzeba skosić trawę, czy pozamiatać ganek to je przesunę. Mówią (na google), że można tak sadzić ziemniaki też na balkonie.

        Wyjdzie, nie wyjdzie spróbować warto. A do czasu Święta Dziękczynienia będę miała o co

dbać, co podlewać, sprawdzać, czy się zawiązują, cieszyć się niepozornymi, ale pięknymi kwiatuszkami. A jak nie wyjdzie? To nic straconego, przecież te zwiędłe i kiełkujące ziemniaki i tak wylądowałyby w kompoście. Dajmy im (i sobie) szansę.

MichalinkaToronto@gmail.com                Toronto, 5-ty kwietnia, 2021