Pamiętamy? Kobiety niepospolite wypada hołubić, niezwykłe malowidła warto studiować, trafne frazy należy przytaczać. Tak było, tak jest i tak pozostanie.

Rzecz druga: jeśli nie zechcesz interesować się polityką, polityka natychmiast zainteresuje się tobą. To boli, piecze i na co komu taki dyskomfort? Po trzecie wreszcie: tak jak z polityką, tak samo było, jest i będzie z wojną: wojna przychodzi, by pożreć tych, którzy o niej myślą, jak i tych, którzy o wojnie myśleć nie zamierzają. Co boli, piecze i tak dalej. Faktycznie, po co komu taki dyskomfort?

        Ale dość tego, boć i kpiarzy, i poważnych, i nawet obojętnych, obudzi którejś nocy dudnienie bębnów. Czy tam szepty, dobiegające bezpośrednio spod okien, złowieszcze szepty zdziczałego tłumu. Szepty tłumu, dodajmy, wymrukującego zaklęcia w języku rosyjskim.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

ZAPACH TRUPI

        Nie, nie wróżę. Nie straszę. Nie przepowiadam przyszłości. Wskazuję jedną z jej wersji ewentualnych. Opisuję możliwość, nie fakty. Więc.

        Więc, zaklęcia owe, te pomrukiwania pod oknami, te po rosyjsku, to nie będą cytaty z Turgieniewa czy Czechowa. Pewniej z Dugina. Czy tam z innego jakiegoś wielkorusa. Raczej nie z Lebiediewa. Ten ostatni jest na Kremlu bardzo “passe”. Rzekłbym: bardziej niż bardzo. Ale o Lebiediewie i powodach niechęci do niego porozmawiamy sobie przy innej okazji. Ostatecznie na Kremlu niejedno jest passe i sporo więcej zostanie obwołane pośledniejszym anachronizmem. Czy inaczej powiedzmy: jeśli idzie o media i przekaz, na Kremlu – wyjąwszy Dugina – wyłącznie rosyjska telewizja państwowa nie jest passe. Czyli nie jest przebrzmiała, niemodna, niedzisiejsza. Przeciwnie, kremlowska telewizja dzisiejsza jest i z każdym dniem bardziej i bardziej aktualizuje się – w oczach przeciętnego Rosjanina. O czym niżej.

        Wtedy więc, gdy już te szepty usłyszymy, te spod okien – wracajmy do głównego wątku – gdy wspomniane szepty i niepokojące, dudniące złowieszczo odgłosy bębnów do nas dotrą, zaraz niezwykłe obrazy spłoną, niepospolite kobiety popadną w żałość i szloch, a trafne frazy przestaną mieć jakiekolwiek znaczenie dla kogokolwiek – bo również zamienią się w popiół. Żadna fraza, trafna czy spudłowana, nie uderzy nas mocniej od eksplodującego pocisku.

        Kiedy zatem już owe szepty i bębny nastaną pod naszymi oknami, niedługo potem, a prawdę powiedziawszy zupełnie wkrótce, wraz ze światem skończy się wszystko. Przytoczę, jak będzie: “Oto jak kończy się świat, oto jak kończy się świat: nie hukiem, lecz biadoleniem”.

        To wersja dobrotliwa. W koszmarze, to jest podług “Wydrążonych ludzi” Eliota w tłumaczeniu Libery, nie biadolenie słychać lecz skomlenie (“This is the way the world ends, not with a bang, but a whimper). Natomiast w rzeczywistości gorszej od koszmaru, zwieńczeniu naszego świata towarzyszyć będą pospołu: biadolenie i huk, w drugiej kolejności wrzask, a dopiero w samym finale skomlenie. Wreszcie tylko pustka “niczym trupi zapach” zostanie. Przy czym ostatnie przytoczenie z miasta Łodzi pochodzi. To jest, przepraszam, z Berdyczowa. Czy z Tadeusza Conrada-Korzeniowskiego, urodzonego w tymże Berdyczowie.

        Berdyczów to dzisiejsza Ukraina, jakieś 20 km na południe od Żytomierza. Co w kontekście “trupiego zapachu” warto zaznaczyć, i co obserwatorowi rzuca się w oczy natychmiast: współczesna ziemia ukraińska w istocie wydaje się nieziemska. Nie w znaczeniu, że bajkowa, lecz w tym negatywnym. Jakby jej fragmenty wydobyto z piekła, pospiesznie sfastrygowano i w tej wersji postanowiono prezentować światu. Czy dlatego słyszymy dobiegający z niej skowyt?

OJTAM, OJTAM

        Każda ziemia i zawsze skowyczy, jeśli gniją w niej i umierają wartości. A te gniją i umierają, ponieważ na śmierć nie są gotowi ich deklaratywni obrońcy. Czy tam na walkę o wartości – walkę o życie, ale taką, że aż na śmierć.

Inaczej: Ukraina, broniąc każdego skrawka własnej ziemi, wytycza granicę człowieczeństwa znajdującej się dalej Rosji. Przy czym w tym kontekście z kolei musimy pamiętać, że Rosja granic nie uznaje, co prowadzi do wniosku, iż Rosję moglibyśmy uratować tylko jednym sposobem. Mianowicie wyrywając z Rosjan, dosłownie wyrywając, wszystko to, co Władymir Władymirowicz rozumie przez rosyjskość. On i jego żołdacy. Jeden z nich, znany z imienia i nazwiska Iwan Klimenko, wykłada sedno własnej matce przez telefon: “Musimy zabić wszystkich, dzieci i kobiety. Wszystkich. Całą Ukrainę trzeba po prostu zmieść z powierzchni ziemi. Aż do Lwowa. Żeby tego kraju nie było na mapie”.

        Nieźle. A to, gdyż celem Putina jest przywrócenie rosyjskiej dominacji nad ziemiami, które Rosja postrzega jako rosyjskie imperium. A które terytoria tak postrzega? A te, które zechce w danym momencie dziejowym postrzegać tak, jak jej wygodnie, i jak sobie chce. A że rozstrzyganie konfliktu za pomocą starcia militarnego jest tragedią dla ludzi i porażką intelektualną człowieczeństwa? Oj tam, oj tam.

        Czego Putin widzieć nie chce? Faktu, iż niezależnie od wyniku, wojna jest tragedią i porażką dla napadniętego, będąc porażką i tragedią także z perspektywy agresora. Innymi słowami: rozkawałkowanych ludzkich szczątków nie da się ubrać w mundury defiladowe. Jeszcze inaczej: niegdysiejsi napastnicy i niegdysiejsi obrońcy nie łypią radośnie na świat, oczekując medali za dzielność. Jak tu łypać, bardziej czy mniej radośnie, skoro głowę człowiekowi urwało więc ewidentnie nie żyje? Matki, ojcowie, bracia i siostry obu stron konfliktu, konfrontowani są z zalutowanymi trumnami zawierającymi foliowe worki z czymś wewnątrz. Jak wiemy, to “coś” niekoniecznie bywa posortowane. Ewentualnie otrzymują urnę z popiołem, opisaną imieniem i nazwiskiem zabitego, oraz czek z wypisaną kwotą “rekompensaty” (tak czyni Rosja).

        Oto fakty. A oto inny: ktokolwiek sądzi, że nie istnieje upichcony na Kremlu scenariusz wojenny dotyczący państw “wschodniej flanki NATO”, w tym scenariuszy z wykorzystaniem broni jądrowej, niech lepiej idzie sobie do kina na film, na jakim dotąd nie był. Czy tam “Sumę wszystkich strachów” niech sobie obejrzy. W opinii licznych Rosjan niestety, w tym kremlowskich parlamentarzystów, dopiero zdecydowane rozszerzenie “operacji specjalnej” – po Atlantyk – może zapewnić bezpieczeństwo Rosji, Ukrainie, a także samej Europie, należy więc przeprowadzić “denazyfikację i demilitaryzację” w kolejnych państwach europejskich. A później wyzwolimy cały świat – bo czemu niby cała jego reszta miałaby jęczeć, okajdaniona przez faszystów? Czy tam innych zbrodniarzy? Wolność i dobro ludzkości warte są każdego poświęcenia.

DEESKALACJA

Czy tam każdej krwi. Zwłaszcza cudzej. Dlatego teraz popatrzmy jeszcze dalej i spróbujmy odpowiedzieć na pytanie następujące: żeby zdyscyplinować Kijów, w szczególności prezydenta Zełeńskiego, a przy okazji przerwać dostawy uzbrojenia i amunicji na Ukrainę, czy Rosja gotowa jest zdetonować w okolicach Lwowa ładunek jądrowy? Czy raczej – jeszcze goręcej zapytajmy – czy pan car od razu wykrztusi z siebie, czy tam wywarknie, nie dygając brwią (i nie poruszając powieką), a to pod adresem Sojuszu Północnoatlantyckiego, słówko: “sprawdzam”? By przetestować wolę i determinację Zachodu, przy pomocy, powiedzmy, rakiety z taktyczną głowicą nuklearną o mocy 0,5 do 1,5 kT, atakując, weźmy, nie tyle okolice Lwowa, co lotnisko w Rzeszowie? Taka eksplozja nie zniszczy wiele, choć wielu może zabić, dużo do myślenia dając Zachodowi. Nota bene, w moskiewskiej doktrynie wojskowej nazywa się to “deeskalacją poprzez eskalację”.

        W innym scenariuszu, równie czarnym, Rosja kieruje rakiety z głowicami konwencjonalnymi na cele militarne w Polsce i państwach bałtyckich. Wpierw kilka czy kilkanaście, a następnie – w zależności od oceny jakości i poziomu odpowiedzi ze strony NATO – kilkadziesiąt czy kilkaset.

        Niestety, w tej wersji rozwoju wydarzeń nie da się również wykluczyć użycia rakiety z głowicą zawierającą taktyczny ładunek jądrowy. Tak, ten niewielki. Malutki zupełnie. Tyci, tyci. Więc.

        Przed nami więc wojna atomowa? Ograniczona jednak, czy “na całego” raczej? “To bardzo trudne pytania…” – słyszę asekuracyjne odpowiedzi i zaraz zalewa mnie na czerwono. Krew nagła, czy co tam. Bo o co chodzi? Bo w czym rzecz? Za mało płacimy decydentom, żeby odpowiadali precyzyjnie na trudne pytania? Człowiek o przeciętnej inteligencji, konfrontowany z łatwymi pytaniami, odpowiada sobie sam.

        Zresztą… wywiadowi III RP oraz NATO też płacimy za mało? Wspomniane instytucje też nie wiedzą? Wiedzą, ale nie mówią i nie powiedzą? No co za bałagan. Się chce aż do prezydenta ad interim wystąpić z uprzejmą prośbą, żeby “mówił jak jest”. Czy tam, żeby jak jest, nam wszystkim powiedział. Bo najwyraźniej u naszych specjalsów, przepraszam: u naszych specjalistów, dowolne odpowiedzi na trudne pytania, dotąd w szafkach specjalnych pozamykane, czy tam w szufladach, wzięły sobie i powypadały. Z tych tam, szuflad i szafek. Czy tam myszy powyjadały ich, tych tam, szafek i szuflad, zawartości. Czy szczury, nie myszy. Nie byłem, nie widziałem. Ale że powypadały, wiem.

        “Kupujemy Abramsy, kupujemy Patrioty, kupujemy F-35…” – mówi tymczasem nasza generalicja. “Rozwijamy systemy przeciwlotnicze i przeciwrakietowe” – dodają wojskowi, zapewniając: “Trzystutysięczna armia nas obroni. Będziemy gotowi”. Super. Koń, szabelka i butelka, zastosowane postępowo. Nowocześnie. Zwarci i gotowi? Prędzej rozwarci.

NIEROZSĄDEK

        Weźmy, Rosjanie detonują bombę atomową, weźmy nad wspomnianym Rzeszowem. I co, Niemcy i Francuzi odpowiedzą Rosji ogniem? Będą umierać za Warszawę? Za Wilno, Rygę czy Tallin? NATO odpowie proporcjonalnie? Zaryzykują Paryż czy Berlin? A co tam, panie i panowie, zabawimy się? Kiedyś trzeba umrzeć. Więc atomowym żarem zaraz spopielimy Moskwę, by Moskwa spopieliła Waszyngton? Wolne żarty.

        Swoją drogą, skąd u Rosjan bierze się ta głupota, ten oszałamiający deficyt rozsądku, pyta ktoś? A ten ktoś pamięta jeszcze 2014 rok? “Od tego, jak podchodzimy do sprawy Krymu, zależy wiarygodność naszego porządku międzynarodowego, zasady nienaruszalności granic i zakazu używania siły” – powiedział w grudniu ubiegłego roku Gustaw Gressel, niegdysiejszy oficer zawodowy armii austriackiej, którego zadaniem było “rozpracowywanie” Ukrainy w wiedeńskim ministerstwie obrony. Rozmowę z Gresselem opublikowano pod koniec grudnia 2021 roku na stronie internetowej “Deutsche Welle”. Nazywało się to: “Putin musi się bać Zachodu”. Niedługo potem nowy car Rosji szarpnął za zawleczkę, a Ukraina “wybuchła” Zachodowi prosto w twarz, trwale szpecąc zachodnie policzki. Dziś Rosja konflikt eskaluje, otwarcie przyznając, że dostawy broni i amunicji dla Ukrainy, może uznać za “casus beli” w dowolnej, wybranej przez siebie chwili, a ich przekazanie przez Zachód – w jakiejkolwiek formie – z automatu uzna za przyczynę uzasadniającą starcie zbrojne.

        “Sankcje gospodarcze wobec Rosji są podobne do wypowiedzenia wojny” – ostrzegł Putin łagodnie, za to Ławrow niczego w bawełnę nie owijał, konkretyzując inny aspekt. Jak powiedział: będziemy strzelać. Dosłownie: “Każdy ładunek, który wjedzie na Ukrainę i który uznamy za zagrożenie, stanie się naszym celem”.

        Niedawno dziennik “Rzeczpospolita” cytowała profesora nauk politycznych na Narodowym Uniwersytecie Kijowskim, Tarasa Kuzio, autora głośnej już na Zachodzie (styczeń 2022) książki “Russian Nationalism and the Russian-Ukrainian War”. Posłuchajmy: “Na Ukrainie rozstrzygają się losy demokratycznego Zachodu. Jeśli świat pozwoli na okupację Ukrainy i przekształcenie jej w rosyjskie państwo satelickie przypominające Białoruś, będzie to początek końca NATO i UE. Mocarstwa rewizjonistyczne, takie jak Chiny i Iran, uznałyby to za sygnał, że Zachód chyli się ku upadkowi. Wzrosłoby zagrożenie dla Tajwanu i trzech państw bałtyckich”.

        Podsumujmy powyższe przewidywania: co w mózgu pretendenta do carskiego stolca robią muchy nie do pomyślenia? Przepraszam, myśli, co tam robią? Czy w mózgu Putina roją się myśli nie do pomyślenia? Otóż, cokolwiek się tam roi, nadal będzie się roiło, my wszelako skazani jesteśmy na dezinformację i domysły.

***

I jeszcze dopowiedzmy to, co w tej sytuacji pewne: Władymir Władymirowicz wie, że tylko żeglarz, który zaryzykuje zbyt długi rejs, dowie się, jak daleko w ogóle daje się dopłynąć. A widać już, co zamierza, zamierza mianowicie płynąć za horyzont. I niech płynie, powiedzmy mu, życząc z serca, by pod jego stopami – ogniem, który sam wzniecił – płonął pokład okrętu wojennego pt. “Rosja”, i by płonął tak długo, aż obu ich pochłonie piekło.

Krzysztof Ligęza

Kontakt z autorem: widnokregi@op.pl