Nie ukrywam, że spisuję swoje myśli pod wpływem wrażeń, którymi obsypał nas w numerze 50tym “Gońca” Janusz Niemczyk, w swoim artykule pt. „Kuba – wakacje w czasie pandemii”. Narzuciło mi się pytanie: czy po przeczytaniu tego szczegółowego dziennika administracyjnych zmagań z biurokracją tak Kanady jak i Kuby, oraz z długą listą problemów i ograniczeń życia kubańskiego, czytelnik nie będzie zrażony do myśli o wszelkiej podróży na Kubę? Pytanie to było o tyle istotne, że znając Janusza osobiście wiem, że odwiedza on z żoną Kubę często i chętnie. Cóż więc ma Kuba do siebie takiego, że mimo panującego w niej totalitaryzmu i związanych z nim często trudnych do przewidzenia łamigłówek biurokratycznych jest ona dla nas wciąż takim magnesem?

Oczywiście, po pierwsze, opowieść Janusza Niemczyka nie była tyle o wakacjach na Kubie, których jak sam przyznał, w czasie opisywanego wyjazdu miał, być może, jeden pełny dzień. To był artykuł na temat tego jak, mając odrobinę dobrej woli i całą górę samozaparcia, przeciętny turysta jest w stanie przetransportować zupełnie legalnie 100 kg ubrań i sprzętu do kraju komunistycznego dla wsparcia działalności tamtejszej społeczności katolickiej. Nie będę dalej opisywał tutaj jego przygód, ale wszystkim polecam zapoznanie się z jego tekstem, który jest świadectwem nie tylko niezwykłej determinacji, ale przede wszystkim życiowej mądrości pana Niemczyka.

Mój artykuł jest przeznaczony głównie dla tych czytelników, którzy nie odwiedzali Kuby przez okres pandemii, ale planują taki wyjazd w przyszłości. Zmiany jakie przeszła Kuba w tym okresie są bardzo istotne z punktu widzenia turystów. Zachęcam więc do czytania.

Najpierw odrobina historii
Koniec epoki kolonialnej na Kubie zbiegł się z początkiem XX wieku. Kuba stała się protektoratem USA już w 1902 r. Uznając Kubę za młody i niedoświadczony kraj, USA wpisało do konstytucji kubańskiej prawo Ameryki do ingerencji w wewnętrzne sprawy Kuby, do nadzoru nad kubańskimi finansami, oraz nad jej relacjami międzynarodowymi. Już cztery lata później USA wykorzystało swoją pozycję “protektora” aby okupować Kubę z powodu jej destabilizacji politycznej (weterani wojny wyzwoleńczej nie chcieli się pogodzić z rządem wybranym w demokratycznych wyborach). Od tamtego czasu Amerykańska interwencja na Kubie była stałym elementem jej życia politycznego.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

Pod amerykańskim protektoratem Kuba doznała gwałtownego wzrostu gospodarczego. Produkcja cukru i przemysł turystyczny rozwijający się od roku 1924 przyczyniły się do szybkiego wzbogacenia społeczeństwa Kuby. Najbardziej znanym i kontrowersyjnym politykiem okresu przedrewolucyjnego na Kubie był niewątpliwie sierżant Fulgencio Batista. Przez 25 lat decydował on bezpośrednio lub pośrednio o wewnętrznej polityce i gospodarce Kuby jako jej prezydent, szef armii, lub reprezentant „woli” USA. Cieszył się on przez większość czasu jawnym poparciem Ameryki i nawet zamieszkiwał na Florydzie.

Batista obciążał winą za gospodarcze problemy Kuby lewicujące związki zawodowe, które w celu osiągnięcia pełnego zatrudnienia sprzeciwiały się mechanizacji pracy. Dobrze o tym pamiętać w czasie turystycznych wizyt w starych fabrykach cukru na Kubie zamienionych w „muzea kolonialnego wyzysku”. Ich prymitywne środki produkcji nie wynikały z kapitalistycznej chęci maksymalizacji zysku, ale z oporu związków zawodowych wobec wszelkich technologicznych usprawnień. Tego się od przewodnika dziś nie usłyszy.

Geniusz Batisty polegał na tym, że pomógł magnatom ziemskim dogadać się ze związkowcami i przy poparciu obu kontynuował swoją władzę. Dla komunistów stał się jednak wrogiem numer jeden gdy w roku 1952 zdelegalizował komunistyczną partię Kuby. Mimo obciążania go przez późniejszych historyków winą za pogłębiające się nierówności społeczne, tuż przed rewolucją, w roku 1958, Kuba była piątym najbogatszym krajem Ameryki Łacińskiej. USA oczywiście dominowały Kubę gospodarczo: 80% handlu, 75% produkcji rolnej, cały transport kolejowy, wszystkie rafinerie naftowe i producencie energii należeli do USA. USA posiadała również połowę wszystkich ziem uprawnych. Hawana była wówczas tym czym Las Vegas stało się dzisiaj.

Historia ma czasem nieoczekiwane i nielogiczne rozwiązania. Związki zawodowe Kuby popierały Batiste aż do samego końca, ale oskarżany przez lewicową inteligencję o łamanie praw demokratycznych, Batista zmuszony został do ustąpienia przez nikogo innego jak właśnie przez świętoszkowate USA.

Amerykanie wsparli politycznie rewolucję Castro. W 1958 r. USA nałożyło embargo na sprzedaż broni dla reżimu Batisty, który potrzebował tej broni, aby odpierać ataki rewolucjonistów wspieranych przez sowiecką Rosję. W grudniu tego samego roku, USA zmusiły Batistę do abdykacji swojej władzy otwierając przez to drogę do Hawany i do władzy dla Fidela Castro. Jest pewne, że nierówności społeczne są dzisiaj dużo mniejsze na Kubie niż za czasów Batisty. Ale jest równie pewne, że to wyrównanie nie poszło w górę. Sukces polityki zagranicznej USA?

Nikt dzisiaj na Kubie nie przyzna, że ich rewolucja zawdzięczała swój sukces wsparciu USA. Dopiero masowe egzekucje przeciwników politycznych Castro otworzyły oczy USA na realia komunistycznych rewolucji. Że potrzebowali oni taki „reality check” mimo ponad 40 lat doświadczeń rewolucji sowieckiej jest zaskakujący sam w sobie. Być może Amerykanie liczyli na to, że łatwiej dadzą sobie radę z reżimem Castro niż z reżimem Batisty, za którym stali i właściciele ziemscy i związki zawodowe. Czy ta „zdrada” Castro wobec wyciągniętej mu pomocnej ręki i porażka politycznej wyobraźni USA tłumaczy dzisiejszą Amerykańską zajadłość wobec Kuby? Czy też jest ta zajadłość dalszym dowodem braku Amerykańskiej wyobraźni?

Kontorcje i zawirowania polityki USA ostatnich lat odbijają się na poziomie życia i na psychice Kubańczyków. W końcu swojej drugiej kadencji (2015) Barack Obama zelżył nieco amerykańskie embargo. Niecały rok później, Donald Trump wycofał się z tej polityki. Kubańczycy, którym na krótką chwilę zamigotało jakieś światło w końcu długiego tunelu, po przetarciu oczu zobaczyli, że to światło zniknęło. Administracja Bidena jak dotąd podtrzymuje sankcje Donalda Trumpa. Covid uczynił sytuację Kuby jeszcze trudniejszą.

Zmiany w życiu Kubańczyków – Reformy Raula
Od 2010r. Kubańczycy mogą legalnie budować sobie domy, ale w jaki sposób nie wiadomo, bo materiałów budowlanych oficjalnie dla nich nie ma. Od 2013 mogą nawet kupować ziemię, która jest przez nich używana głównie dla zawierania kontraktów z rządem na uprawę tytoniu (więcej o tym poniżej).

Pogarszająca się sytuacja gospodarcza zmusiła rząd w maju 2019 do wprowadzenia kartek na kupno drobiu, jaj, grochu, mydła i innych artykułów podstawowych potrzeb. Prywatny ubój krów i koni jest zakazany. Większość Kubańczyków z prowincji hoduje własne kurczaki i świnie. Tradycją jest kupowanie prosiaka na początku roku, który jest tuczony przez 12 miesięcy i zarzynany przed świętami. W ten sposób Kubańczycy są w stanie celebrować święta i nowy rok na rodzinnych ucztach.

Od października 2019 r. rząd otworzył sieć sklepów gdzie wiele poszukiwanych towarów można zakupić za waluty obce. W styczniu 2021 r. nastąpiła zaś od dawna oczekiwana reforma walutowa. Tym dwóm zmianom przyjrzymy się bliżej, bo dotykają one bezpośrednio turystów na Kubie.

Zmiany finansowe dla turystów
Najbardziej dostrzegalną zmianą dla dzisiejszych turystów jest eliminacja tzw. „peso convertible” (CUC), która miała miejsce w styczniu 2021 r.

Do tej pory było to dla turystów i Kubańczyków bez różnicy czy napiwek był dany w peso convertible, czy w dolarach. Stąd nieco zaskakujący był fakt gdy w tym roku podczas prywatnych rozmów albo podczas wyjazdów turystycznych, przewodnicy kubańscy narzekali długo i płaczliwie na temat tego jakim to niepowodzeniem okazała się owa reforma „Tarea Ordenamiento” wprowadzona w styczniu 2021 r.

Zamieszanie wywołał fakt, że zaczęły istnieć trzy kursy wymiany dla “peso cubano”. Oficjalny kurs wymiany kubańskiego peso dla turystów to niecałe 24 peso za amerykańskiego dolara. Tymczasem aby kupić tego dolara w formie cyfrowej od rządu dla zasilenia przedpłaconych kart kredytowych, Kubańczycy muszą zapłacić rządowi 50 peso, a więc dwukrotnie więcej. Efektywnie więc napiwki od turystów dawane w peso mają dla Kubańczyków połowę poprzedniej siły nabywczej. Na czarnym rynku ta cena zakupu dolara jest jeszcze wyższa i sięga 60-70 peso.

Oczywiście, narzekania przewodników i ich apele o napiwki w walutach obcych, to nic innego jak próba przerzucenia ciężaru reformy rządowej na turystów i wywarcia na nich psychologicznej presji do dawania napiwków ekwiwalentnych nie oficjalnemu kursowi, ale kursowi czarnorynkowemu dolara.

Ktoś czytający uważnie powyższy tekst zapytałby się: zaraz, zaraz, a po co Kubańczykom przedpłacone karty kredytowe w dolarach? Otóż od października 2019 r. rząd kubański otworzył coś co starsi Polacy pamiętają tak dobrze z czasów PRLu: peweksy. Podczas gdy normalne sklepy świecą pustkami, albo mają narzucone reglamentowane ilości zakupów (poprzez tzw. „kartki”), owe kubańskie „peweksy” są stosunkowo dobrze zaopatrzone w najbardziej poszukiwane towary. Wszystkie ceny są tam zdenominowane w tej oficjalnie znienawidzonej przez komunistów walucie: w Amerykańskim dolarze.

Taka forma zakupów jest obecnie obowiązująca dla turystów zagranicznych. Sklepy państwowe zmuszają turystów do zakupów wyłącznie za pomocą kart kredytowych i wyłącznie za ceny wyrażone w amerykańskich dolarach.

Bez zagłębiania się w dalsze szczegóły reform Raula, które nawet Kubańczycy uważają za nie całkiem jasne, porady finansowe dla dzisiejszego turysty wybierającego się na Kubę można by podsumować w następujących punktach:

1) Zabierz ze sobą koniecznie kartę kredytową. Najlepiej VISA lub Mastercard. American Express zostaw w domu.

2) Po przyjeździe na Kubę, wymień tylko minimalną sumę pieniędzy na kubańskie peso. Ta suma powinna być zdeterminowana przez ilość napiwków jakie spodziewasz się rozdać w czasie swojej wizyty.

W żadnym sklepie na terenie hotelowym nic za peso nie kupisz (z wyjątkiem straganów przyjezdnych wytwórców, których jest w tej chwili niewielu).

Tych peso, które ci pozostaną na końcu pobytu nikt ci nie wymieni z powrotem na dolary. Przy obecnej inflacji na Kubie, to peso będzie prawdopodobnie zupełnie bezwartościowe najdalej za rok, dwa lata.

Do tej pory sklepy na lotnisku wciąż akceptują peso, ale to być może sytuacja przejściowa. Nie należy na to liczyć.

3) Kanadyjczycy lubią przywozić na Kubę amerykańskie dolary w niskich nominacjach na napiwki. To wciąż ma sens. Przywożenie
banknotów amerykańskich w wyższych denominacjach takiego sensu już nie ma. Mimo, że ceny w sklepach państwowych są zdenominowane wyłącznie w amerykańskich dolarach, za walutę amerykańską nic się w sklepie nie kupi! Proszę przeczytać to raz jeszcze.

W odróżnieniu od kart kredytowych, które będą obciążone wyłącznie w dolarach amerykańskich, płatności gotówkowe w dolarach amerykańskich nie są akceptowane. Jeśli chcesz płacić gotówką, musisz mieć dolary kanadyjskie, albo EURO (te drugie tylko bez plamek lub naderwań – tu plastykowe banknoty kanadyjskie mają przewagę nad papierowymi EURO). Oficjalnie dolarów amerykańskich nie można również ani rozmienić na drobne, ani zamienić na inne waluty. Legalnie nie są one uważane za środek płatniczy.

4) Jeśli planujesz zrobić jakiekolwiek zakupy na Kubie (alkohol, cygara, upominki, itp.) oprócz karty kredytowej powinieneś zabrać nieco gotówki. Dlaczego? System terminali płatności kartami kredytowymi w sklepach państwowych przestaje funkcjonować mniej więcej raz na dwa dni. W takich momentach nie ma po prostu innego wyjścia jak zapłata gotówką. Sprzedawcy zwykle wydadzą resztę w tej samej walucie w której nastąpiła sprzedaż. Podkreślam raz jeszcze: z wyłączeniem dolara amerykańskiego. Gotówkę należy mieć najlepiej w dolarach kanadyjskich lub ewentualnie w EURO.

5) Kanadyjczycy nie powinni się krępować zostawiając napiwki w monetach kanadyjskich. To fakt, że monet nie przyjmują w bankach. Jednakże przy tej ilości turystów z Kanady, Kubańczycy nie mają żadnych problemów ze znalezieniem Kanadyjczyka, który bez trudu zamieni im garść loonie’s na banknoty 5- lub 10-dolarowe. Sam to zrobiłem kilkakrotnie.

Życie pracownika rządowego sektora turystycznego.
Kubańczycy, z którymi się spotykamy na Kubie, to niemal wyłącznie pracownicy rządowej firmy turystycznej. Dobrze o nich coś wiedzieć.
Firma rządowa, która zajmuje się zatrudnianiem i szkoleniem ludzi w branży turystycznej nazywa się „Gaviota”, co oznacza „mewa”. Zatrudnienie się w tej firmie nie jest łatwe, wymaga znajomości języków obcych i zwykle wiąże się z zapłaceniem dużej łapówki. Konieczność spłacenia rodzinnego długu, który jest zwykle potrzebny na zebranie wystarczających środków na taką łapówkę, jest jednym z czynników skłaniających pracowników Gavioty do wykorzystania wszelkich możliwych okazji do wyłudzenia maksymalnej ilości napiwków od turystów.

W wielu miejscach hotelowych turysta wchodząc do jakiegoś biura znajduje na stoliku obok urzędnika stertę banknotów. Jest to nic innego jak zaproszenie do zapłacenia łapówki. Może się to zdarzyć w biurze gdzie przyznają godziny niby darmowego internetu, gdzie wypożyczają niby darmowy sprzęt wodny, gdzie wydają rezerwację do restauracji „a la carte”, a nawet słyszałem, że w miejscu gdzie robią odpłatny test PCR, (który w tej chwili oferują wszystkie hotele za nominalną cenę 30 USD płaconą oczywiście wyłącznie kartą kredytową). Każdy autobus turystyczny jest wyposażony w koszyczek na napiwki umieszczony tuż przy kierowcy. Nikt się z tym nie ukrywa, że łapówki (albo napiwki) są oficjalną częścią dochodu przedstawicieli branży turystycznej na Kubie.

Oprócz zatrudnienia oferującego potencjalne możliwości znacznego podwyższenia swoich zarobków, praca w Gawiocie daje łatwiejszy dostęp do w miarę nowoczesnych lokali mieszkaniowych. Przejeżdżając przez Kubę widzimy niskie piętrowe domki z cysternami na wodę umieszczonymi na ich dachach. Te cysterny mają podwójna rolę: dostarczają wodę do kuchni i łazienki i ją jednocześnie podgrzewają (przez słońce). W budynkach rządowych Gawioty jest woda i elektryczność. Łatwiej też z utrzymaniem budynku ponieważ materiały budowlane są niezwykle trudne do osiągnięcia dla prywatnych obywateli.

Prawo do zamieszkania w rządowych budynkach pracownicy Gawioty otrzymują dopiero po pięciu latach pracy. Zaciągają wówczas od rządu pożyczkę, którą muszą spłacać przez kolejne 15 lat. Według wyjaśnień jednego z jej pracowników, utrata pracy w Gawiocie przed spłaceniem mieszkania, łączy się z natychmiastową eksmisją z budynku oraz utratą przedpłaconych na mieszkanie funduszy. Nietrudno się domyśleć, że pracownicy Gawioty są mocno „przywiązani” do swojego pracodawcy.

Niestety nawet budynki państwowe cierpią z niedoinwestowania. Te nowe, bawią oko jaskrawą kolorystyką i świeżością farby. Te starsze z czasem zamieniają się w prawdziwe slumsy gdzie nie tylko farba, ale również niskiej jakości tynk traci spójność ze ścianami. Osiedla te, z ich okratowanymi balkonami i oknami, przypominają bardziej duże klatki dla ptaków niż domy mieszkalne.

Wiele prywatnych domków ma permanentnie zainstalowane metalowe żaluzje, które pozwalają na otwarcie tylko ich wąskich szparek, a przez to przypominają swoiste bunkry. Inne mają kraty zainstalowane we wszystkich oknach (nawet na piętrze) oraz solidne kraty zabezpieczające drzwi. Oficjalna propaganda mówi o nich jako o wyrazie „prestiżu społecznego”, który niejako ma się z tymi wyczynami metalurgicznymi kojarzyć. Inni przewodnicy są jednak bardziej uczciwi i bez ogródek przyznają, że jedynym sposobem na ochronę oszczędności przed galopującą inflacją oraz grabieżą wkładów bankowych przez państwo jest chomikowanie walut obcych w przysłowiowym sienniku. Złodzieje o tym dobrze wiedzą. W kraju zalegalizowanej korupcji na policje nie można raczej liczyć. Solidne kraty w oknach i drzwiach są pierwszą i najważniejszą inwestycją pracowników Gavioty.

Kapitalistyczny komunizm – czyli tytoń i cygara.
Jeśli wierzyć informacjom przekazywanym turystom przez przewodników, produkcja tytoniu na Kubie to w głównej mierze sfera gospodarki prywatnej. Według ich danych tylko 17% pól tytoniowych należy do rządu. Przewodnik tłumaczył tę sytuację tym, że jest to praca czasochłonna i, z powodu różnych chorób tytoniu, o stosunkowo niskiej wydajności. Rząd więc przerzuca ryzyko nieudanych plonów na prywatnych rolników, płacąc im tylko za wysokiej jakości tytoń.

Rolnicy ze swojej strony również oszukują. Podpisując kontrakt z rządem o uprawie tytoniu rolnik otrzymuje za darmo nawozy sztuczne. Te nawozy są wówczas używane w całości lub w części do produkcji warzyw dla indywidualnej konsumpcji rolnika.

Zawód zwijaczy cygar należy do jednego z lepiej płatnych na Kubie. Ich płace wahają się pomiędzy 2000 i 5000 peso miesięcznie, co według kursu oficjalnego jest równoważne 100 do 250 dolarów kanadyjskich. Cygara to produkt eksportowy, którego wysoka cena przekłada się na wysokie zarobki. To jak łatwo zasady komunizmu poddają się wymaganiom gospodarki rynkowej nie jest zaskoczeniem dla tych, którzy pamiętają czasy PRLu.

Szkolenie zwijacza zabiera przeciętnie dziewięć miesięcy, w czasie których znajduje się on/ona pod bezpośrednim kierunkiem i obserwacją doświadczonego pracownika. Po tym okresie szkolenia, w zależności od jakości pracy, pracownicy są grupowani w jednej z pięciu kategorii: im wyższa kategoria tym wyższa jakość zwijanych cygar i tym wyższa stawka podstawowej płacy. Za każde cygaro zwinięte ponad dzienną normę pracownik otrzymuje 100% bonus.

Aby zwiększyć wydajność, liście tytoniu są sortowane w ciągu nocy i każdy pracownik dostaje taki typ tytoniu, który jest odpowiedni dla rodzaju cygar, który będzie zwijać.

Trzeba wspomnieć, że pod koniec 10 godzinnego dnia pracy, wszystkie cygara przechodzą przez test przepustowości powietrza. Zbyt wysoka przepustowość oznacza zbyt szybkie palenie, zbyt niska przepustowość, zbyt trudne palenie. Cygara, nie mieszczące się w wymaganych parametrach są odrzucane i odejmowane od ilości cygar wliczanych do wypłaty wynagrodzenia. Często pracownik przychodzący rano do pracy znajduje na swoim stoliku garść cygar, które musi zwinąć od początku. Nic więc dziwnego, że wielu z nich rezygnuje z przerwy na lunch woląc w tym samym czasie nadgonić swoją produkcję.

Praca zwijaczy jest niezwykle ciężka. Siedzą oni bez ruchu większość dnia wstając tylko na potrzeby osobiste i aby zaostrzyć noże używane do obróbki liści tytoniu i do ucinania gotowych cygar.

Przy zatrudnianiu preferowane są kobiety. Nie z powodów równości płciowej jak w kanadyjskim rządzie. Chodzi o czysty zysk. Kobiety po prostu produkują cygara tej samej twardości konsystentnie przez cały dzień. Mężczyźni mają tendencję do zwijania coraz twardszych cygar w miarę jak postępuje ich zmęczenie. To powoduje wyższy odsetek odrzutów w czasie kontroli jakości, no i ogólnie zaniża produkcję. Innym problemem pracy w manufakturze cygar jest ostry zapach tytoniu, w którym pracownicy przesiadują całe dni i co się może odbijać na ich systemie nerwowym. Przeciętny okres zatrudnienia dla zwijaczy cygar wynosi zaledwie sześć lat.

Jedna uwaga przewodnika mnie mocno zaskoczyła. Wspomniał on, że długotrwałe, nieruchome siedzenie jest szkodliwe dla kobiecych narządów płodnych, stąd lekarze odradzają kobietom przedłużania tego rodzaju pracy. Informacja ta zafrapowała mnie na tyle, że przez dłuższy czas przestałem słuchać opowieści przewodnika.

Czy jest możliwe, że Zachodnia polityka „uwalniająca” kobiety od prac domowych i przywiązująca je na całe lata do krzeseł biurowych jest odpowiedzialna za spadek płodności Zachodnich kobiet? Nigdzie nie spotkałem się z wynikami Zachodnich badań w tym kierunku. Czyżby Kuba była w posiadaniu jakiejś medycznej tajemnicy? A może ta prawda jest po prostu ukrywana przed ludźmi na Zachodzie, aby nie było już nigdy powrotu do czasów „patriarchalnego wyzysku kobiet”? Nawet jeśli ma to oznaczać kres całej naszej cywilizacji… Potencjał na nową teorię spiskową, którego jednak nie ruszę.

O ile produkcja tytoniu na Kubie jest sprywatyzowana, o tyle jego sprzedaż jest w 100% regulowana: tytoń można sprzedać wyłącznie firmom rządowym, które również mają (oficjalny) monopol na produkcję cygar i ich sprzedaż. Nielegalna produkcja cygar jest ścigana przez policję. Turystów ostrzega się przed kupnem cygar ze źródeł pozarządowych.

Dla tych co lubią ryzyko i zdecydują się kupić cygara nielegalnie oto kilka uwag jak zminimalizować ryzyko szwindlu:

1) Sprawdź zewnętrzny liść cygara co do obecności białych lub zielonkawych plam. One reprezentują grzyb, który może zniszczyć smak cygara. Do produkcji tych cygar mógł zostać użyty tytoń niskiej jakości odrzucony przez monopol rządowy.

2) Sprawdź wnętrze cygara co do jednolitości koloru z zewnętrzem. Jakiekolwiek różnice w barwie będą oznaczać, że wewnątrz cygara nie ma prawdziwego tytoniu, ale na przykład liść bananowca. Stąd należy się wystrzegać pudełek zamkniętych i/lub owiniętych celofanem.

3) Przed zapłaceniem rozejrzyj się czy tej transakcji nie przygląda się jakiś inny gość, który może być policjantem. Oni regularnie są bezmundurowi. Zapłata łapówki za uniknięcie aresztu może kosztować dużo drożej niż pudełko nawet najdroższych Cohiba’s o cenie rynkowej $500+.

No więc czemu Kuba?
Krwawa historia, dyktatura terroru, korupcja urzędników, zakłamanie pracowników, itd., itp… pytanie więc czemu właśnie Kuba? Nie da się zaprzeczyć, że Kuba to jedna z pozostałości bastionu komunizmu, która, jako kraj, nie zasługuje na nasze wsparcie. Konkluzja, że powinna ona zostać porzucona na rzecz innych kierunków turystycznych jest jedną z rozsądnych konkluzji uzasadnionych logiczną analizą. Jedną z nich, ale nie jedyną.

Drugą stroną medalu dyktatury komunistycznej jest to, że oferuje ona niemal całkowite bezpieczeństwo osobiste turystom odwiedzającym miejscowe ośrodki hotelowe. Wystarczy poczytać o przypadkach z Jamajki, Meksyku, Wenezueli, Ekwadoru, a nawet Republiki Dominikany, nie wspominając już o Haiti, aby się zorientować, że dla turysty na budżecie, z małymi dziećmi, plaża Kuby oferuje nieporównywalny komfort psychiczny. Żadnych rabunków, morderstw, porwań dzieci z wyłudzaniem okupu, narkotyków, policji z palcem na cynglu karabinu maszynowego, itp.

Osobiście przyznaję, że czasem nostalgicznie doszukuję się na Kubie blasku minionych lat mojej młodości ponieważ Kuba jest jak ten prehistoryczny owad zatopiony w krysztale bursztynu, który zachował się bez zmian przez całe długie epoki geopolityczne, z ich przemijającymi zlodowaceniami i okresami tzw. odwilży. Polacy, którzy jak ja przeżyli dużą część swego życia w komunistycznej Polsce, odnajdują w dzisiejszej doli/niedoli Kubańczyków odległe echo swoich własnych przeżyć. Jest chęć pomocy, jest myśl zbratania. Jest nadzieja, że rozsądek musi w końcu zwyciężyć.

Kwestie moralne są zawsze bardzo trudne do rozsądnego wyważenia. Czy wizyta w skorumpowanym do cna Haiti jest bardziej etyczna niż wizyta na sterroryzowanej przez olbrzymiego sąsiada Kubie? Czy 62 lata amerykańskiego embarga wobec Kuby nie pachną hipokryzją wobec udzielenia przez to samo USA statusu wolnego handlu bardziej brutalnemu i podstępnym reżimowi komunistycznych Chin i masowych inwestycji w tamtejszy przemysł, również zbrojeniowy? Czy w trosce o nasz moralny kręgosłup nie powinniśmy przez to bojkotować samego USA?

Można, być może nawet należy, odróżniać naród od jego władzy. Pamiętamy arogancję polskich komunistów wołających z trybun “władza się zawsze wyżywi!”. Usiłując zagłodzić taką “władzę” niby w imię naszej moralnej wyższości możemy uczynić więcej szkody niż pożytku.

Osobiście odczuwam szacunek dla małego narodu, który od ponad 60 lat pokazuje największemu mocarstwu świata, że nie upadnie przed nim na kolana. To, że ów upór oparty jest na reżimie komunistycznym nie zmienia faktu, że wymaga on od wszystkich Kubańczyków narodowego heroizmu. Poza tym, powszechna sympatia dla Dawida w jego walce z Goliatem nie ma przecież swych źródeł w Dawidowej religii. Z powodu naszej historii, Polacy to czują instynktownie przez skórę. Kanadyjczycy zresztą chyba też.

Jacek Klamrowski