Studenci, którzy na koniec semestru chcą tylko zdać i zapomnieć, z pewnością nie raz doświadczają pokusy, by po prostu kupić pracę zaliczeniową i mieć spokój. Pracę, która nie wzbudzi żadnych podejrzeń profesorów i gładko przejdzie przez sprawdzenie za pomocą programu antyplagiatowego.
Dziennikarze CBC News eksperymentalnie kupili taką pracę u firmy z Toronto. Przedstawili ją do sprawdzenia Corrine Hart, która wykłada pielęgniarstwo na Uniwersytecie Ryersona. Hart stwierdziła, że teraz będzie bardziej podejrzliwie podchodzić do innych prac.
Reporterzy udali się do siedziby firmy w Toronto i ukrytą kamerą nagrali rozmowę z jej przedstawicielką. Pani wyjaśniła, że prace nie są sprzedawane studentom, którzy zamierzają przedstawić je jako własne. Z naciskiem twierdziła, że eseje są przygotowywane „do celów naukowych” i kupujący muszą podpisać umowę, w której oświadczają, że nie przekażą pracy do oceny w otrzymanej formie. Wystarczy jednak dokonać kilku zmian w treści eseju, by już nadawał się do oceny profesora. Pani wytłumaczyła, że „trzeba go przerobić i napisać to samo własnymi słowami, wtedy plagiatu nie będzie”. Wielu klientów tak właśnie z powodzeniem zrobiło. Część studentów nie wie, jak pisać prace, jak cytować inne opracowania, dlatego taki kupiony esej ma być formą pomocy.
Firma gwarantuje, że autorami prac są osoby, dla których angielski jest pierwszym językiem i mają wykształcenie magisterskie lub doktorat w odpowiedniej do tematu dziedzinie. Esej jest oryginalny i przystosowany do konkretnego zaliczenia.
Zakupiony przez CBC esej dotyczył incydentów z bronią w Toronto. Nie wzbudził podejrzeń profesorów. Miał 8 stron, jego przygotowanie zajęło firmie 7 dni, a kosztował 226 dolarów. Corrine Hart powiedziała, że za taką pracę pewnie by postawiła B lub B-, a jej koleżanka , dyrektor programowa pielęgniarstwa Nancy Walton stwierdziła, że u niej autor mógłby dostać nawet B+.
Według ekspertów firmy piszące eseje na życzenie przeżywają rozkwit w całym kraju. Istnieje obawa, że w miarę rozrastania się takie przedsiębiorstwa nauczą się coraz lepiej ukrywać popełniane oszustwo, a jednocześnie będą umiały lepiej docierać ze swoją ofertą do studentów. Uczelnie wyższe nie pozwalają studentom przedstawiać do oceny prac, które nie są ich autorstwa. Jednocześnie działalność firm świadczących takie usługi nie jest zakazana. Academic Integrity Council of Ontario zrzeszająca 30 uniwersytetów i college’ów domaga się delegalizacji „kontraktowego oszustwa”, jak nazywane jest w kręgach akademickich pisanie prac za pieniądze. Rząd nie ma jednak tego w planach.
Plakaty o pisaniu esejów pojawiają się wokół uniwersytetów i college’ów w każdym semestrze. Nie wiadomo, ilu studentów korzysta z oferty i jest to praktycznie niemożliwe do określenia. W 2018 roku walijski Swansea University podał, że 3,5 proc. studentów przyznało się do oszustwa. Wiadomo jednak, że nie każdy się przyzna. Biznes kwitnie, więc popyt musi być.