Mam przyjaciółkę. Jeszcze z Polski. Obie znalazłyśmy się w Kanadzie jakieś ćwierć wieku temu. Znałam także jej męża. Wszyscy się dziwili, dlaczego wyszła za mąż za takiego ladaco? Kobieciarz, urodzony w niedzielę, i jedyne co go wprawiało w dobry nastrój to zastawiony stół biesiadny z podpitymi pudernicami. A ją traktował tak, jak się traktuje niewolnice: przynieś, podaj, pozamiataj, ugotuj, utul. Szczególnie to ostatnie było ciągle w obrotach, bo facet był urodzoną ofiarą. Wszyscy i wszystko dookoła niego było przeciwko niemu. A on sam to po prostu ideał chodzący, gdyby tylko nie ta żona zawalidroga.

        Jej męża unikaliśmy z moim beztrunkowym mężem jak tylko się dało, bo na dodatek zrobił się zawistny i złośliwy. A może zawsze taki był? Przyjaciółka pożaliła mi się, że w ich małżeństwie coś jest nie tak. Ja się dziwiłam od dawna, że siedzi z takim złośliwym i zawistnym, leniwym fajtłapą, próbując mu dogodzić na wszelkie sposoby, a on ma ciągle skrzywioną minę, i jeszcze ją obwinia za wszystkie swoje niepowodzenia. Czy ona tego nie widzi? – niejednokrotnie zadawałam sobie to pytanie.

        W końcu sytuacja nabrzmiała do tego stopnia, że wprowadziła się do nas. Ciągle biesiadujący nawalony mąż z pretensjami o złamanie mu życia był nie do wytrzymania. Skoro u mnie zamieszkała, to dała mi prawo do pomocy. Udałyśmy się do prawnika. I tam dowiedziałyśmy się, że jej opuszczenie domu może znaczyć, że już do niego nie wróci. Tak, tak, jakieś biesiadna czyhająca na głupich się wprowadzi i już. A to ona przecież spłacała i utrzymywała dom.

PONIŻEJ KONTYNUACJA TEKSTU

        Co robić? Wpadłam na genialny pomysł, żeby faceta po prostu chytrze wykurzyć. Obiecała mu w umowie separacyjnej, że da mu (przy mojej i mojego męża dużej finansowej pomocy) na downpayment na condo, pod warunkiem, że przepisze jej  dom (zadłużony do maximum). Zgodził się. A ponieważ za nic nie był nigdy odpowiedzialny, condo szybko stracił. Wyjechał z Toronto. Uff! Pomyślałam, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Znów się pomyliłam. Moja koleżanka ostatnio bardzo się martwi, bo ten jej ex zachorował, i to poważnie, Cóż pan starszawy, nadżarty alkoholem i zawiścią, to i się wątrobi. A ona się zastanawia, jak mu pomóc. Też coś! Przecież on jej o pomoc nie prosi.

        – A jak ty byłaś chora, i to poważnie, i go poprosiłaś o pomoc, to pomógł ci?– pytam.

        – Nie, bo nie miał czasu…

        – Nie, bo cię olał. Ten facet jest niezdolny do uczuć wyższych. I jest toksyczny – także dla samego siebie. Nie wiem czy to narcyz, czy socjopata, czy psychopata, czy border line, czy asparger, czy ma pasywno agresywne zakłócenia osobowości. Ale wiem, że coś jest nie tak pod jego pudełkiem.

        A ta dalej ma nadzieję, że on w pewnym momencie przejrzy, i się zrobi dobry, i życzliwy, i ją przeprosi. Nie, nie przeprosi. Nie, nie zrobi się dobry, bo on uważa, że nic złego nie robi i nie robił, to po co ma się zmieniać? I nie wiem już jak mam ją przekonać, że to ona jest odpowiedzialna za swoje złamane życie, bo dalej nie potrafi spojrzeć prawdzie w oczy, że wyszła za mąż za nicponia i złego człowieka, który był, jest i będzie taki. A pomoc i życzliwość to droga dwustronna.

MichalinkaToronto@gmail.com 5-ty grudnia, 2021